czwartek, 1 stycznia 2015

Rozdział 1

Noc po ciężkim dniu

"Trzeba wybaczyć i zapomnieć, tak mówią. To dobra rada, ale mało praktyczna.(…) Gdy ktoś jest dla nas niesprawiedliwy, chcemy wyrównać rachunki. Bez przebaczenia stare rany nigdy się nie zagoją. I możemy mieć tylko nadzieję, że kiedyś uda nam się zapomnieć."

Miesiąc później
Weszłam do domu, rzuciłam klucze na stolik stojący przy drzwiach i usiadłam na pierwszym krześle, jakie spotkałam. Skryłam głowę w dłoniach opartych na kolanach. Ten dzień był długi. Przez 15 godzin operowałam. Wbrew pozorom lubię to zmęczenie. Daje mi poczucie, że zrobiłam coś odpowiedniego. Coś dobrego. To niesamowite uczucie, kiedy stojąc w sali operacyjnej, mam przed sobą człowieka, który mi zaufał. Codziennie patrzę na bijące serce, naprawiam je, daję drugą szansę. A potem podchodzę do rodziny i mówię, że wszystko się udało, że spotkają jeszcze bliską im osobę. Dziś po raz kolejny dałam radę. Udowodniłam samej sobie, że potrafię, że mimo wszystko coś znaczę. Moje przemyślenia przerwał dźwięk zatrzaskujących się drzwi. Nie musiałam podnosić głowy, by wiedzieć kto to.
– Malfoy, to nie dom publiczny – powiedziałam, kiedy skierował się do mojej kuchni.
– Wiem. Masz piwo kremowe? – zapytał, przeglądając zawartość lodówki.
– Nie wiem, nie zaglądałam do niej od przedwczoraj. W ogóle nie było mnie tu od dwóch dni, zauważyłeś? – Dobrze wiedziałam, że tu był. Traktował mój dom jak hotel.
– Faktycznie coś cicho było. – Udał zamyślonego.
– Skoro i tak praktycznie tu mieszkasz, to może byś się chociaż do czynszu dokładał? – zadałam mu pytanie już mocno zirytowana i w końcu ściągnęłam kurtkę. Odwiesiwszy ją na wieszak, przeniosłam się na kanapę w salonie, który oddzielała od kuchni tylko lada, przy której można było jeść. Pokój gościnny nie był duży. Ściany miały błękitny odcień, a jedną z nich zastępowało wielkie okno. Na środku stała kremowa kanapa, a obok niej dwa fotele. Niewielki stolik do kawy z ciemnego drzewa znajdował się przed sofą. Biblioteczka w rogu pokoju, kilka kwiatów poustawianych tu i tam. Kominek, w którym wesoło trzaskał ogień, a na nim stały ramki ze zdjęciami. Zaczęłam powoli rozcierać sobie obolały kark.
– Nie widzę w tym sensu. To twoje mieszkanie, ja jestem tu tylko gościem, nie widzę żadnego powodu, dla którego miałbym dokładać do tego interesu. – Uśmiechnął się złośliwie, pijąc piwo i opierając się o ladę.
– Świnia z ciebie i tyle. Niby wielki, bogaty arystokrata, a ja mam go utrzymywać – warknęłam lekko wkurzona.
– Czysty biznes – odparł, rozkładając bezradnie ręce.
– Nie znoszę cię. – Rzuciłam w niego poduszką i wstałam, by udać się do mojego pokoju.
 Stałam pod prysznicem już dobre czterdzieści minut. Pozwalałam, by moje mięśnie powoli się rozluźniały, aby wraz z kroplami wody spływał ze mnie cały stres i brud. Wystawiłam twarz, żeby nikt nie widział tej łzy, która spływała po moim policzku. Może to absurdalne, bo w końcu nikogo oprócz mnie tu nie ma, ale na tym to polega. To ja miałam nie widzieć tej jednej słonej kropli, nie chciałam po raz kolejny ulec... Ale byłam zbyt słaba. Zakręciłam wodę i owinęłam się białym, puchatym ręcznikiem. Przetarłam dłonią zaparowaną taflę lustra. Nałożyłam pastę na szczoteczkę i zaczęłam myć zęby. Kiedy skończyłam, wytarłam się i zamierzałam ubrać piżamę. Niestety w tym zajęciu przeszkodził mi ostry dźwięk pagera. Przymknęłam oczy i westchnęłam ciężko. Odebrałam wezwanie, klasnęłam w dłonie, a na moim ciele pojawił się granatowy, składający się ze spodni i luźnej koszulki z krótkim rękawkiem oraz dekoltem w szpic, zestaw. Chwyciłam w ręce biały fartuch z wyszytym napisem Magomedyk Hermiona Granger, w którego kieszeni znajdował się stetoskop, który przełożyłam przez szyję, po czym biegiem skierowałam się do kominka.
– Wezwali mnie – rzuciłam w stronę rozwalonego na kanapie chłopaka i zniknęłam w zielonych płomieniach.
Wszechogarniająca biel uderzyła mnie z taką siłą, że musiałam zmrużyć oczy. Kiedy przyzwyczaiłam się na tyle, by móc iść dalej szybkim krokiem, skierowałam się do sali, gdzie znajdował się pacjent. Korytarz w takich chwilach wydawał się nie mieć końca. Kiedy dotarłam pod drzwi pokoju, zauważyłam wysokiego mężczyznę stojącego przy szybie, pozwalającej oglądać to, co dzieje się w pomieszczeniu. Nie zwracając na niego zbytnio uwagi, weszłam i zobaczyłam kobietę, którą dobrze znałam i w życiu się jej nie spodziewałam widzieć na tym łóżku, wśród szarej, szpitalnej pościeli. Wyglądała nieciekawie – była blada, zmęczona, a jej włosy były porozrzucane po poduszce w całkowitym nieładzie. Sińce pod oczami i spierzchłe usta. Oto przede mną leżała Narcyza Malfoy.
– Co się stało? – zapytałam, biorąc jej kartę.
– Podejrzenie zawału – odparła jedna z pielęgniarek.
– EKG, natychmiast. Tętno, ciśnienie i monitorować – wydałam polecenia, wsłuchując się w bicie jej serca. – Tlen oraz kaniula.
W tym momencie do sali wpadł Draco Malfoy, robiąc zamieszanie i wprawiając wszystkich obecnych w stan poddenerwowania.
– Co jej jest?! – wydarł się na mnie.
– Podejrzewamy zawał. Nie możesz tu przebywać. Wyjdź, jak będę coś wiedzieć to wam powiem – odparłam stanowczo.
– Nigdzie nie idę – odpowiedział wkurzony, wydzierając kartę z rąk pielęgniarki.
– Zostaw to i wyjdź!
– Nie. – Stalowe nuty zabrzmiały w jego głosie.
– Nie kiwnę palcem, dopóki się stąd nie wyniesiesz! Jeżeli mnie zmusisz, użyję siły. – W takich wypadkach nie można się „cackać”. Należy jasno postawić sprawę i tak też zrobiłam. Wyszedł, będąc w tak wielkim szoku, że nie do końca wiedział, co robi. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, do uszu osób znajdujących się w pomieszczeniu dotarł przeraźliwy dźwięk. Serce przestało pracować.
– Dwie jednostki epinefryny!– krzyknęłam, przystępując do masażu serca. 30 uciśnięć. 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10... Dwa wdechy. Nic.
– Defibrylacja! Odsunąć się! – W ciągu sekundy impuls elektryczny dotarł wszędzie, ciało wygięło się łuk pod jego wpływem, a ja przymknęłam oczy i modliłam się. Po chwili usłyszałam bijące serce. Udało się. Odłożyłam elektrody i za pomocą stetoskopu sprawdziłam, czy to prawda, czy moja pacjentka wróciła do świata żywych. Miałam pewność moment później.
– Wykonajcie badania i zamiast kaniuli, centralne wkłucie. – Wydałam rozkaz, podpisując kartę pacjenta. – Idę porozmawiać z rodziną.
Wyszłam na korytarz i jeszcze zanim zabrałam dłoń z klamki, zostałam schwytana w ramiona jasnowłosego czarodzieja.
– Co z nią? – zapytał rozpaczliwie, nieświadomie coraz mocniej ściskając moje ramiona.
– Widziałeś. Puść mnie – odparłam. Byłam pewna, że jeszcze chwila i zmiażdży mi kości.
– No właśnie widziałem! Jak mogłaś dopuścić do takiej sytuacji!? – krzyknął.
– Draco, puść mnie, to boli. Nic nie mogłam zrobić, dobrze o tym wiesz. Tak się zdarza. Najważniejsze, że twoja matka żyje. Podajemy jej leki i monitorujemy – wyjaśniłam spokojnie, kiedy mnie w końcu wypuścił.
– Mogę do niej wejść? – To pytanie wypłynęło z ust mężczyzny, którego wcześniej minęłam, a nie mogłam rozpoznać – okazał się nim Lucjusz Malfoy. Do tej pory milczał i chyba byłam jedyną osobą widzącą go takim stanie. Stał przede mną bez swojej maski zimnego drania. Na twarzy widoczny miał strach, a w oczach czaiło się przerażenie i ból. Niewielu ludzi o tym wie, jednak ten facet ponad wszystko kocha swoją żonę. Udowodnił to dziś po raz kolejny. Malfoy zmienił się na lepsze – przeprosił mnie i można powiedzieć, że nasze stosunki są teraz koleżeńskie, a wszystko za sprawą tylko jednej osoby.
– Zaraz. Wpuszczę pana, jak tylko zostaną wykonane badania – powiedziałam. Było mi go cholernie żal, jednak nic nie mogłam zrobić. Obróciłam się, szukając wzrokiem jakiegoś rezydenta.
– Reed – zawołałam, kiedy tylko go wyhaczyłam. Był to wysoki brunet o zielonych oczach.
– Tak, proszę pani? – zapytał. Widziałam już błysk ekscytacji w jego spojrzeniu. My, chirurdzy, jesteśmy dziwni. Wręcz potrzebujemy, by ktoś sobie coś zrobił, zawsze pragniemy krwi i noży. Jesteśmy po prostu stworzeni do tego, by kroić, i każda, nawet najmniejsza forma jest w stanie nas podsycić.
– Wykonaj centralne wkłucie pacjentce z 3546 i wstaw tam dodatkowy fotel – wydałam polecenie i uśmiechając się pocieszająco do dwóch Malfoyów, odeszłam w stronę dyżurki.
Dyżurka to małe pomieszczenie, w którym znajdują się piętrowe łóżka i w zasadzie nie ma tu nic więcej. Są one bardzo przydatne, a osobiście spędzam w nich więcej nocy niż w swoim domu. Leżąc na prawym boku, wpatrywałam się w ciemne niebo za oknem. Pełnia. W oddali widać było pomarańczowe i czerwone światła miasta, które odpoczywa. Ja też miałam zamiar odpocząć, ale coś mi nie wyszło. Bałam się, że Narcyza znów się zatrzyma. Było to bardzo prawdopodobne, mimo leków rozkurczowych, jakie podaliśmy. Zawał to choroba spowodowana niedokrwieniem pewnej części serca przez odpowiednio długi czas. I może sie to powtórzyć. Westchnęłam ciężko już po raz kolejny i przymknęłam powieki z nadzieją na zbawienny sen. Zanim jednak zasnęłam, przez głowę przemknęła mi jedna myśl: nie przyszedł.
Widziałam go. Stał tam dostojny, dumny i niedostępny. Uśmiechał się kpiąco, mając na twarzy tę cholerną maskę. Jego hipnotyzujący wzrok sprawił, że nie mogłam poruszyć żadną częścią ciała. Byłam jak ten przysłowiowy słup soli. Jednak to, co czułam wewnątrz... Ciężko to opisać. Tęsknota, ból, miłość, duma. Jedna część chciała błagać o litość, by skrócił me męki, ale była też druga strona – ta, która kazała mi stać z godnością i nie przejmować się jego osobą. Ta strona wygrywała. Jednak wtedy on poruszył ustami, jakby chciał coś powiedzieć...
– Panno Granger! – ktoś krzyknął mi nad uchem i mocno szturchnął w ramię. Leniwie podniosłam powieki.
– Panno Granger! Proszę szybko za mną, pani Malfoy się zatrzymała!– zawołała pielęgniarka, a ja zerwałam się z łóżka i pobiegłam do sali 3546. Gdy wbiegłam do pokoju, zobaczyłam Malfoya przeprowadzającego reanimację.
– Wynoś się! Przejmuję ją! – krzyknęłam i odepchnęłam go. Znowu to samo. Prosta kreska przecinająca monitor, ostry dźwięk, echem odbijający się w uszach. Trzydzieści uciśnięć: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9... Wciąż to samo.
– Defibrylacja! – Odebrałam przyrząd. – Odsunąć się! – Ciało po raz kolejny wygięło się w łuk pod wpływem elektrowstrząsów. Zamarłam na chwilę, w myślach odliczając od dziesięciu w tył. Kiedy byłam przy sześciu, serce zaczęło pracować. Wypuściłam powietrze z płuc i obróciłam w stronę szyby. Zobaczyłam tam przerażonych mężczyzn, więc podniosłam kciuk ku górze, by pokazać, że już jest okej.
– Co z wynikami? – spytałam, przeprowadzając badanie stetoskopem.
– Będą lada moment, uzdrowicielko – odparła pielęgniarka i wyszła z pomieszczenia. Zarejestrowałam jakiś ruch na korytarzu, więc udałam się tam pośpiesznie. Gdy tylko przekroczyłam próg, wpadła na mnie ruda dziewczyna z masą piegów na policzkach.
– Ginny! Przewrócisz mnie. – Wysapałam, będąc zgniecioną w jej drobnych ramionach.
– Co z nią? Na pewno nienajlepiej. Zleciłaś badania? Oczywiście, że tak, przecież nie jesteś nieodpowiedzialna. Widziałaś wyniki? – Zadawała pytania z szybkością światła i od razu na nie odpowiadała.
– Hej! Hej! Przystopuj trochę. Matko, jesteś gorsza od Malfoya. Nie, nie widziałam jeszcze wyników badań – odpowiedziałam, a w tej chwili podszedł do nas mąż uzdrowicielki, Blaise Zabini.
– Więcej was nie było? – mruknęłam pod nosem i wywróciłam oczami. – Panie Malfoy, obawiam się, że coś jest nie tak. Czy zauważył pan jakieś objawy wcześniej? – zwróciłam się do seniora.
– Nie – powiedział krótko.
– Hm, Narcyza jest w kwiecie wieku, do osób otyłych też nie należy. Już dwa razy się zatrzymała, a nie miała żadnych objawów – marudziłam po cichu, sama do siebie.
– Idźcie do domu, powiadomię was, jeśli coś się będzie działo. – Wycofałam się do mojej pacjentki i usiadłam w fotelu. Nie zwróciłam uwagi na ich oburzone spojrzenia, ani na to, że wciąż stali na korytarzu. Żółta lampka zapaliła się w moim umyśle, miałam na końcu języka rozwikłanie zagadki. Drzwi zaskrzypiały i do pomieszczenia weszła Ginny, usiadła na kanapie przy ścianie.
– Może to jakiś urok? – zapytała, a mnie olśniło.
– Nie może tylko na pewno! Jesteś genialna! Infarctus.* – Prawie wykrzyknęłam.
– Jesteś pewna? Niby gdzie by nim oberwała? – Uniosła brew.
– Wojna. Wielka bitwa. – Zaczęłam chodzić po pokoju. – Ta choroba ujawnia się wtedy, kiedy chce. Nie ma konkretnej daty. Wywołuje zawały bez konkretnych przyczyn. Jeśli pomoc będzie nieudzielona, to człowiek umrze, tak samo w przypadku zbyt późnego rozpoznania. Jednak skoro dopiero drugi raz się zatrzymała, jest szansa! Oczywiście nie obejdzie się bez operacji. Muszę naprawić szkody, jakie zostały wywołane, ale to nie wszystko. – Opadłam na kanapę, ciężko wypuszczając powietrze. – Będzie potrzebny eliksir cor** i tylko jedna osoba może go zrobić. – Spojrzałam na moją przyjaciółkę zrezygnowana.
– Panno Granger, wyniki. – Młoda pielęgniarka podała mi kartę i wyszła cicho. Przeleciałam wzrokiem po różnych rubryczkach i parametrach – miałam rację. Narcyza chorowała na infarctus.
– No nic, idę powiedzieć rodzinie – mruknęłam, wstając.
 Szłam do pokoju uzdrowicieli. Właśnie skończyłam rozmawiać z Malfoyami i marzyłam o łóżku. Byłam na nogach stanowczo za długo, a czekał mnie jeszcze koszmar – rozmowa z nim. Nie widziałam go od miesiąca, czyli od czasu, kiedy wszystko się skończyło. Potarłam kark – nawet nie wiedziałam, który już raz dzisiaj. Spojrzałam na zegarek – wskazówki pokazywały drugą. Ech, każda noc po ciężkim dniu jest coraz gorsza.
– Chyba potrzebujesz mojej pomocy. – Usłyszałam głos za plecami. Jego głos.




~~*~~
Cześć!
Pierwszy rozdział. Wielka sprawa. Liczę, że ją docenicie. Proszę o szczerą opinię. Przypadek zawału opisałam wspomagając się wikipedią i encyklopedią powszechną. Urok
Infarctus* sama wymyśliłam, tak samo jak eliksir cor**. Oby wam się podobało. Kolejny rozdział 1 lutego... :)

Wszystkiego najlepszego w nowym roku.!!!

Cornelia Grey..