piątek, 2 grudnia 2016

Epilog

Wątpliwości

"Oh simple thing, where have you gone?
I'm getting tired and I need someone to rely on"

Wszyscy robią złe rzeczy, sama wielokrotnie łamałam zasady i reguły. Za nic miałam zdanie innych,  własne życie i kary, jeśli coś  postanowiłam i przede wszystkim uważałam za słuszne – działałam. Każda akcja wywołuje reakcje, tego się nauczyłam w ciągu tych wszystkich lat. Nazywają mnie Hermioną Granger, najmądrzejszą czarownica swojego pokolenia, ikoną, ale co oni tam mogą wiedzieć. Obserwują z boku, patrzą na efekty końcowe i przyklaskują optymistycznie. Tak naprawdę nikt nie wie ile musiałam poświecić, czego się wyrzekłam, co zmuszona byłam robić. Prawdopodobnie też… nikt się już o tym nie dowie.
Biorę głęboki, gwałtowny wdech, tuż przed otwarciem oczu. Pomału wraca mi czucie, coś przygniata mi klatkę piersiowa, uniemożliwiając w pełni cieszyć się życiodajnym powietrzem. Jakaś ciepła ciecz spływa po mojej skroni drażniąc skórę. Dotykam jej, nie do końca rozumiejąc co się dzieje, rękawiczka, a raczej to co z niej zostało barwi szkarłatna barwa, to krew. Marszczę czoło w reakcji na otępiający wręcz ból głowy, w uszach mi dzwoni. W pomieszczeniu jest bardzo jasno jednak jakoś tak dziwnie, nienaturalnie, zupełnie jak we mgle, albo nie! Jak w pierwszy śnieżny dzień. Próbuję się skupić, to… to pył, opada na wszystko dookoła. Pierwsze dźwięki przedzierają się do mnie przez skorupę – kroki, krzyki, chaos. Mało mnie to jednak obchodzi, najważniejsze, że ja już skończyłam, zrobiłam to co musiałam, teraz jest mi kompletnie wszystko jedno. Nagle przed oczami pojawia mi się czarna plama, kogoś przypomina, ale tak strasznie ciężko jest mi się skoncentrować. Mój mózg potrzebuje dobre pół minuty zanim wyostrzą się kształty i kontury. Ah! No tak, to Severus, tych oczu nie można z nikim innym pomylić. Jego rysy ściągnięte są w wyrazie przerażenia, a mimo to wciąż jest dla mnie piękny i taki kochany. Jego wąskie usta poruszają się zupełnie jakby coś mówił. Zaraz on naprawdę coś mówi.
– Spokojnie, wszystko będzie dobrze, tylko się nie ruszaj – jego cudowny baryton pieści mój dopiero co odzyskany słuch. Jednak te słowa w ogóle nie pasują do jego osoby. Podnoszę powoli dłoń i dotykam szorstkiej faktury jego policzka, głaszczę go delikatnie, unoszę leciutko kąciki warg na wzór uśmiechu, na nic więcej mnie nie stać, chce mi się potwornie spać, czuję się jakby przebiegło po mnie stado hipogryfów. Senność coraz mocniej zaciska swą pętle na mnie, Snape chyba powiedział coś jeszcze, ale znów nie słyszę, robi się ciemniej, moja dłoń opada bez życia na podłogę, a ja upadam wprost w ręce podstępnej ciemności.
~~*~~
3 dni później
Pode mną rozpościera się widok na panoramę Londynu w całej swej okazałości, taka wysokość i ochrona tylko w postaci kruchego szkła powinna już dawno wywołać u mnie lęk, dziś jednak mi to nie przeszkadza. Jestem zafascynowana i oczarowana widokiem wiecznie szarego miasta. Staram się nie zwracać uwagi na okropne pomieszczenie, w którym się znajduję. Dźwięki aparatury drażnią mnie niemiłosiernie, zielonkawe, wyblakłe ściany wywołują mdłości, a obrzydliwa brązowa kanapa, na którą zerkam od czasu do czasu powoduje u mnie napad agresji.
– Żałujesz? – pada w końcu kluczowe pytanie. To niedorzeczne, żebym musiała siedzieć tu ponad godzinę, aby ten łysiejący staruszek z uśmiechem tak słodkim, ze mógłby spokojnie konkurować z Umbridge, zadał to jedno pytanie.  Pytanie, na które odpowiedź miałam przyszykowana od trzech dni.
– Nie – krótka, stanowcza odpowiedź, powinnam na niej skończyć, a jednak nie umiem. – Dziś zrobiłabym to samo, bo kiedy walczysz o swoje życie, ba o życie własnego dziecka, każde chwyty są dozwolone. Nawet jeśli… jeśli są tak podłe i okrutne.
– Jednakże gryzie Cię to, prawda? – zauważa mój rozmówca. Prycham cicho, urażona.
– Crouch był szalony i zakochany, czyniło to z niego niebezpieczeństwo pierwszego stopnia. Wysadził pół szpitala, aby ratować tą kobietę, ja musiałam ratować to co zostało, kłamstwo okazało się najlepszym sposobem – odpowiadam spokojnie, bez emocji.
– Nie odpowiedziałaś na pytanie – nie daje za wygraną.  Wiercę się niespokojnie.
– Umarł ze świadomością, że jego ukochana nie żyje, być może liczył, że spotkają się po drugiej stronie. To, że ona go nie chciała nie ma żadnego znaczenia, bo że był wariatem ustaliliśmy wcześniej. Upozorowałam jej śmierć, sprowokowałam go by popełnił błąd, doprowadziłam na skraj.  Jednakże to była wojna, każde z nas miało równe szanse, okazałam się po prostu sprytniejsza – wzruszam ramionami.
– To wciąż nie jest odpowiedź – stwierdza uśmiechając się dobrotliwie, a przynajmniej to sobie wyobrażam, bo stoję do niego tyłem. Ma racje, nie udzieliłam mu satysfakcjonującej go odpowiedzi, nie wiem nawet czy ją znam. Milczę wiec, nadal obserwując Londyn, bo gdy wypowiem słowa na głos, staną się prawdą. Czas mija spokojnie, swoim torem, wskazówki zegara tykają, ktoś właśnie się rodzi, ktoś inny umiera, tak jak umiera cząsteczka mnie.  Obracam się w końcu w jego stronę, lustruję od dołu do góry, chcę pokazać mu kto to rządzi,  zatrzymuje się na szarych tęczówkach. Nie znajduję w nich jednak strachu czy zmieszania tylko spokój i cierpliwość. Imponuje mi to, więc z szacunku podejmuję decyzję.
– Prawda – mówię, poczym ruszam w stronę drzwi i wychodzę po cichu z dumnie uniesioną głową. To nieprawda, że silne kobiety nie płaczą. Robią to znacznie częściej niż potrafią się do tego przyznać. Uważane za perfekcyjne, nie mogą załamać się z byle powodu, dlatego najczęściej cierpią w samotności.  Szybkim krokiem przemierzam odbudowane korytarze,  kilku nowych stażystów pierzchnie na mój widok, ale nie dziwi mnie to, zawsze tak reagują – tchórze. Wchodzę do mojego gabinetu i zamykam się na klucz, nie potrzebuję teraz nikogo. Warga niebezpiecznie drży, ale trzymam się dzielnie, zakrywam usta dłonią, by żaden dźwięk się z nich nie wydostał. Z całych sił próbuję się powstrzymać, nie mogę być aż tak słaba, nie zeżrą mnie wyrzuty sumienia, na wojnie robiłam gorsze rzeczy. Ogarnia mnie złość, jestem zmęczona ciągłą walką. Podchodzę do biurka i jednym ruchem zwalam z niego całą stertę papierów, zestaw piór i ramkę ze zdjęciami, słyszę jak szkło przegrywa z podłogą i rozbija się w drobny mak. Mary Lingwood żyje, dzięki mnie, uratowałam ją, a jednak czuje się parszywie. Gdzie tu logika!? Zabiłam śmierciożerce, który próbował stworzyć nową grupę poza rządową, niosącą terror i zniszczenie. Zabił więcej ludzi niż potrafię zliczyć i porwał Severusa, a mimo to, mimo tych wszystkich cholernych faktów mam pieprzone poczucie winy! Na Merlina prawie zabił mi córkę! Dlaczego w takim razie znów płaczę!? Siadam bezradnie na fotelu, zakrywam twarz dłońmi i szlocham bezradnie, za świadków mając cztery żałosne ściany pokoju.
– Nie jesteś potworem, Granger – mówię w końcu na głos, zagryzając do bólu wręcz wargę.  
Kilka godzin później, kiedy uspokoiłam się na tyle, aby móc pokazać się ludziom udaje się do domu, musze porozmawiać z Draco. W ciagu ostatnich kilku dni nie mieliśmy okazji, bo Harry z Ronem dosłownie ogłupieli. Zmusili mnie do opowiedzenia tej historii tyle razy, że gdyby ktoś nagle obudził mnie w środku nocy wyrecytowałabym ją bez zacięcia.  Nakrzyczeli na mnie i to tak porządnie, że  bez słowa wzięłam różdżkę i wyrzuciłam ich za drzwi zanim zdarzyli chociażby mrugnąć, poczym zaklęciem zaryglowałam drzwi, aby nikt inny nie mógł wejść. Mieli tupet! Przecież to oni  zawalili i to już kilka miesięcy temu, gdyby Crouch siedział w Azkabanie nic by się nie stało, a moje życie byłoby prostsze i na pewno mniej łzawe. Wkładam klucz do zamka, a następnie przekręcam, witając się z sąsiadką z góry. Wchodzę do domu, zostawiam rzeczy w salonie i idę do pokoju mojego przyjaciela. Pukam delikatnie i pakuję się do środka. Draco leży na łóżku, czytając jakiś magazyn naukowy. Jego pokój – bo tak jest jego czy mi się podoba to czy nie – przemalował na barwy śliz gonów już pierwszej nocy w nim spędzonej, głośno dając do zrozumienia co myśli o moim gryfońskim stylu. Z czego słowo „gryfoński” wypowiedział takim tonem, że byłam pewna iż mleko w lodówce skisło. Myślę, że kilka osób mogłoby się mocno zdziwić widząc ten mózg w formalinie, który trzyma  na komodzie. Zerka na mnie zza gazety i unosi pytająco brew, nic nie mówię, tylko kładę się koło niego.
– Bałam się, przez chwilę – mówię cicho i z trudem. – Wysłałam Cię w bezpieczne miejsce, bo myśl, że mogłoby Ci się coś stać paraliżowała mnie tak bardzo, że nie mogłam się skupić. A na to nie wolno mi było pozwolić, dlatego znalazłam sposób. Kiedy jednak wyszedłeś, a ja skończyłam ją operować i… – obracam się na bok, tak by patrzeć na niego. – Przyszedł czas by go okłamać, by sfingować jej śmierć, obleciał mnie strach. Księgi, o których mówiliśmy wcześniej były stare, bardzo stare i mogły okazać się stekiem kłamstw. No bo pomyśl, jaką trzeba być egocentryczką, by wierzyć, że to właśnie tobie przytrafiła się miłość opowiadana w legendach. To wszystko mogło skończyć się gorzej… dużo gorzej – szepczę spuszczając wzrok.
– Wiesz czemu tu zamieszkałem? – pyta nagle zmieniając temat.
– Bo chciałeś mnie wkurzyć? – pytam zaskoczona torem naszej rozmowy.
– To swoją drogą – uśmiech się złośliwie. – Kiedy przyszedłem na pierwsze zabranie Zakonu Feniksa, tuż po mojej zmianie stron, byłaś pierwszą osobą, która mnie zaakceptowała, do dziś nie wiem dlaczego, ale spojrzałaś na mnie krytycznie, oceniająco, na twoim czole pojawiła się zmarszczka, po kilku minutach jednak zniknęła, a ty uśmiechnęłaś się do mnie szeroko i szczerze, a w oczach miałaś prawdę. Ulżyło mi, do tej pory nie wiem co takiego we mnie zobaczyłaś i dlaczego wybaczyłaś mi te wszystkie lata poniżania, ale w tamtej chwili dałaś mi wiarę, której tak potrzebowałem. Nie zwątpiłaś ani razu, powstrzymywałaś od głupot i pokazałaś jak walczyć całym sobą. Wepchnąłem Ci się do mieszkania, bo przy tobie mogę być prawdziwy, bez żadnych masek i pozorów. I akceptujesz mnie takiego. Masz w sobie coś magicznego, wyciągasz z ludzi dobro, spójrz tylko na to kto odważył się Cię pokochać. U Ciebie nie ma słowa niemożliwe, dlatego wyszedłem z wtedy z Sali. Jesteś superbohaterem, nawet jeśli czasem odczuwasz strach lub upadasz, w ten sposób uczysz się latać – kończy z delikatnym uśmiechem, a mnie w oczach stają łzy, ale je powstrzymuję i nieśmiało odwzajemniam uśmiech.
– Jesteś moją rodziną Draco, moim bratem, kocham Cię i potrzebuję. Możesz na mnie liczyć zawsze, bo ja zawsze mogę liczyć na Ciebie – przytulam się do niego mocno. To prawda, należy do jednych z najważniejszych ludzi w moim życiu i nie zamierzam się tego wypierać.
– Porozmawiaj z nim, masz prawo upaść, ale nie możesz tam zostać, pamiętaj – szepcze w moje włosy. Spinam się, ale ma rację. Odsuwam się od niego i wstaję, mam już wyjść kiedy zatrzymuję się w przejściu i obracam głowę do tylu, spoglądając na niego.
– Wiesz co w tobie zobaczyłam? Bezbronnego i trochę zagubionego chłopca, którego wrzucono na środek oceanu i powiedziano: płyń. Zobaczyłam siebie samą sprzed paru miesięcy. Wiedziałam już wtedy, że dokonasz wielkich rzeczy, nie pomyliłam się. Jestem z Ciebie dumna Draco – zamykam drzwi zanim zdąży zareagować, dość sentymentów, pociągam nosem, czas na walkę. Wchodzę do kominka i rzucając proszek fiuu, głośno i wyraźnie mówię:
– Hogwart!
Ląduję bezpośrednio w komnatach Severusa, tym razem nie czuje się dziwnie, Nie ma żadnej zadry w mojej duszy, brak obecności osoby nie powołanej. Rozglądam się dookoła, na stoliku leży książka z zakładka, obok niej filiżanka z niewypitą  herbatą. Na biurku piętrzy się stos pergaminów,  niby wszystko jest w porządku, a jednak coś jest nie na swoim miejscu. Ramka ze zdjęciem stoi na komodzie, nigdy jej tam nie było. Sprawdzam zegarek, powinien skończyć niedługo lekcje, biorę łyk zimnej, gorzkiej herbaty, zostawiając na porcelanie odcisk mojej szminki. Podchodzę do tajemniczego przedmiotu i spoglądam na zdjęcie. Zamieram widząc co przedstawia, a raczej kogo, to ja w noc balu. To wtedy wszystko się zmieniło, zyskałam prawa, o których wszystkie mogą tylko marzyć. Siadam na podłodze, opierając się o dębowe biurko i odchylam głowę do tyłu przymykając oczy. Moja lekka, kremowa sukienka z wstawkami i skórzana kurtka nie chronią mnie zbytnio od nieprzyjemnego chłodu, ale jestem zbyt leniwa by rozpalić w kominku. Po co ja tu przyszłam? A no tak, bo jestem głupią gryfonką, która nigdy nie tchórzy, a może jestem już zmęczona ciągłym uciekaniem. Moja córka obraca się we wnętrz mnie kopiąc przy okazji moje żebra, krzywię się lekko.
– Może po prostu jest jej zimno na tej podłodze i delikatnie sugeruje, abyś wstała – karcący głos dobiega z prawej strony, czyli z okolicy drzwi.
– Jeżeli to była delikatna sugestia, to zdecydowanie wyczucie ma po tobie – unoszę kpiąco kącik ust, ale po chwili wzdycham ciężko i niezdarnie próbuję się podnieść. Warto napomknąć, że łatwe to nie jest. Niespodziewanie koło mojej głowy pojawia się dłoń, spoglądam w górę i nie mam wyboru, sama nigdy nie wstanę, łapię więc jego rękę, a on chwyta ją mocno i podnosi.
– Zdecydowanie lepiej, aby miała po mnie urok osobisty niż wygląd – kpi. – Cóż to się stało, że moja droga małżonka postanowiła mnie odwiedzić? W ciągu ostach trzech dni skuteczne mnie unikałaś – podchodzi do stoliczka i rzuca mi piorunujące spojrzenie zaważając plamę na filiżance, och Merlin mi świadkiem jak bardzo tego nie znosi. Uśmiecham się uroczo.
– Przepraszam, nie powinnam była rzucać Tobą o ścianę. Byłam wściekła i tylko to mogło złagodzić poczucie zdrady, jednakże moje zachowanie było karygodne – mówię spokojnie i szczerze, patrząc mu prosto w te hipnotyzujące, ciemne oczy. Skinął głowa w wyrazie zrozumienia, po czym usiadł i wyczarował dwie nowe herbaty.
– To ja… – zawahał się, przygotowałam się na coś co często się nie zdarza. – Przepraszam. Twoja reakcja była właściwa , choć mogłaś użyć trochę mniej mocy. Prawie zostawiłem swój odcisk w ścianie – rzekł swoim zwyczajnym zrzędliwym tonem, którego używał na lekcjach. Zachichotałam cicho z jego żartu, który miał zamaskować przeprosiny. Pozwolę mu na to.
– Przynajmniej już zawsze straszyłbyś biednych uczniów, to była wręcz przysługa – uśmiecham się słodko.
– Znam Cię, wiem, że łatwo nie odpuszczasz. Powinienem spodziewać się takiego ruchu, a jednak zaskoczyłaś mnie, jak zawsze. Gdybym tylko był czujniejszy nie poszłabyś do szpitala. Zaciągnąłbym  Cię tu z powrotem i siedziałabyś, aż bym Ci wszystko wytłumaczył. To moja wina, wszystko co przeszłaś, co przeszłyście – spogląda na mój brzuch – Jest moją winą. Przyrzekałem Cię chronić, trwać przy Tobie i być Ci wiernym. Musisz uwierzyć na słowo, że nie byłem świadomy swoich czynów, nie wiedziałem, że łamię daną obietnicę. Ta noc, pamiętna noc balu przywróciła mi nadzieję, dostałem szansę na odrobinę normalności, przecież gdzieś tam wgłębi tego pragnąłem, choć nie przyznałbym się do tego nawet w trakcie tortur. Spieprzyłem wszystko w wręcz szokującym czasie – kończy gorzko. Choć ta wypowiedź jest trochę nieskładna, a na pewno niezdarna, to dociera tam gdzie powinna. Oddech mam przyśpieszony, coś kuje mnie w klatce. Mam dość tego jak daleko od siebie jesteśmy, chcę go poczuć, o Merlinie, rozpaczliwie potrzebuję zapewnić go, że nigdzie nie idę. Wstaję i bez najmniejszego problemu czy skrępowania siadam okrakiem na jego kolanach, kładę ręce na jego barkach, a dłonie zatapiam we włosach. Opieram czoło o jego, wdycham najpiękniejszy zapach na świecie.
– Severusie ostatnie kilka miesięcy było jedną, wielką harówką. I jestem zmęczona czekaniem, uciekaniem, walką, huśtawką emocjonalną. Mam tego po wyżej czubka głowy i więcej. Uważasz, że wszystko zepsułeś, a jednak tu jestem. Gotowa rozpocząć nowy rozdział jako twoja żona – przełykam z trudem ślinę, oczy szczypią mnie od nie wylanych łez. – To bardzo trudne, nie do końca pojmuję co się stało. Pogubiłam się, upadłam i bardzo długo leżałam w błocie własnych problemów. Nadzieja, na którą sobie pozwoliłam po tym kiedy wzięliśmy ślub, prawie mnie zabiła. Tak ciężko było mi na Ciebie patrzeć, kiedy jedyne na co miałam ochotę to z całej siły trzepnąć się w ten zakłuty łeb. Widok tej kobiety całującej Cię, przelał czarę goryczy. W tamtym momencie mówiłam prawdę, chciałam odejść, a przyrzekałam, że nigdy tego nie zrobię. Mimo wszystko byłam zdeterminowana, decyzja została podjęta. – Pierwsze krople spływają po moich policzkach. Zagryzam wargi do bólu, jednak nie na długo. Kładzie swoją dłoń na mojej twarzy i delikatnie wyswobadza ją kciukiem. – Poddałam się, więc nie tylko ty złamałeś obietnice, jesteśmy tak samo winni.
– Może na tym to polega, może tym jest małżeństwo. Ciągłą walką ze sobą, z pokusami. Robimy to pierwszy raz, jesteśmy jedną z najmądrzejszych par na świecie, a całkowicie oblewamy ten cały uczuciowy szajs – szepcze wprost w moje usta. Nie potrafię się powstrzymać, przywieram mocno do jego warg. Oh! Bogowie, jak mi tego brakowało. Toczymy walkę o dominację, miłość i magia splatają się w ciasnym uścisku. Budzi się we mnie pożądanie, dociera do najgłębszej części.
– Koniec z uciekaniem? – dyszę kiedy się od siebie odrywamy.
– To koniec, Granger – wypowiada, te cholerne słowa, od których wszystko się zaczęło.
– Stęskniłam się za Tobą – uśmiecham się figlarnie.
– Brakowało mi śladu Twojej szminki na mojej filiżance – jego baryton tuż przy moim uchu sprawia, że wariuję. Niech mi tylko ktoś powie, że Severus Snape nie jest romantyczny. Wstaje ze mną w ramionach, choć jestem bardzo ciężka, mam teraz nadbagaż, lecz jemu nie sprawia to trudności, zamyka nogą drzwi sypialni.
Nie zawsze będzie prosto, nie oczekuję życia bez problemów i zmartwień, bo wbrew pozorom to one czynią nas silnymi. Jeśli tylko będziemy razem, staniemy się niezniszczalni. I w końcu znalazłam odwagę, by w to uwierzyć…



~~*~~
Cześć pamiętacie mnie jeszcze?
Boże nie mam pojęcia jak was przepraszać. Miałam taki nawał wszystkiego, że nie dawałam sobie z niczym rady. Kończył się to płaczem z bezsilności, a wasze pytania o nowy rozdział łamały moje serce. Trudno pisało mi się ten epilog, szczególnie ostatnią scenę. Nie wiem może podświadomie wcale nie chciałam tego kończyć, tak czy inaczej, to najdłuższy post jaki wstawiam, lecz nie ostatni, ponieważ obiecałam Wam bonus - opis nocy podczas balu. Mam nadzieję, że Was nie zawiodłam takim końcem. Bardzo Wam dziękuję za cierpliwość i wszystkie komentarze jakie mi podarowaliście, to była prawdziwa przyjemność móc podarować Wam moją wersję historii Severusa i Hermiony. Pytanie jednak brzmi, czy chcielibyście przeczytać coś jeszcze mojego autorstwa? Proszę jak zawsze o szczerość.


Cornelia Grey

P.S. Jak zwykle pełno literówek.

piątek, 23 września 2016

Rozdział 20

Ze specjalną dedykacją dla welniewicz za przepiękny szablon.

Na kartach historii

" 'Cause we'll never know when
When we'll run out of time"


            Ryzykowne sytuacje wymagają ryzykownego podejścia. Tak przynajmniej słyszałam.
            Operuję już kolejną godzinę z rzędu, powoli opuszczają mnie siły. Miałam co prawda krótką przerwę, ale wtedy walczyłam i zużyłam tyle energii ile potrzebuję do pięciogodzinnego zabiegu. Kiedyś nie stanowiło to dla mnie problemu, im dłuższa operacja tym szczęśliwsza byłam. Dziś z nadbagażem w postaci mojej córki ledwo stoję na nogach. Sama wykonuję pracę dla co najmniej pięciu osób, ale dam radę, muszę. Jeśli to co przeczytałam okaże się prawdą, jest nadzieja. Przełykam ciężko ślinę i rzucam zaklęcie. Strasznie chce mi się pić. Panna Lingwood niewiele mi pomaga, krwawienie było obfite i ledwo je zatamowałam, jej tętnica główna przypomina ser z dziurami, w dodatku jest strasznie delikatna. To jedna z najtrudniejszych operacji jakie kiedykolwiek wykonałam, jeśli nie najtrudniejsza. Marszczę czoło wykonując kolejny szew.
            ­– Wiesz, że to nie ma sensu? Już cały szpital jest otoczony przez aurorów – odzywam się w końcu.
            – Oh! Zapewne. Jednakże… – zawiesza głos. – Na razie to ja wydaje rozkazy, moim zakładnikiem jest słynna Hermiona Granger. Potter i Weasley pewnie wariują za drzwiami z niepokoju o swoją najlepszą przyjaciółeczkę – rzuca szyderczo. Prycham cicho, o to na pewno. Jak ich znam stoją pod salą z wyciągniętą różdżką do walki, a kilku osiłków trzyma ich za szmaty by wszystkiego nie schrzanili.
            – Nie przejmowałam się tak bardzo Harrym i Ronem – mówię cicho.
            – A kim? Kto bardziej od nich chciałby mieć Cie żywą? – pyta z ironią. Uśmiecham się pod nosem.
– Severus Snape – odpowiadam najspokojniej jak potrafię. Praktycznie stwierdzam fakt, dla mnie oczywisty jak słońce, najwidoczniej dla niego nie, bo patrzy na mnie przez chwilę z niedowierzaniem, aż w końcu wybuch głośnym rechotem. Nie uwierzył, a szkoda. Przypatruję mu się ponownie kątem oka. Jest zmęczony, może nie tak jak ja, ale jednak. Starczy, jeśli się uda. Spięte i jakby sztuczne ruchy, które wykonuje nerwowo sugerują, że coś mu dolega. Zaszklone oczy, zmarszczone czoło, denerwująco stuka butem o podłogę. To jak puzzle, różne, mało znaczące  elementy, które należy złożyć w całość. Strużka potu spływa mu po czole, próbuje ją przede mną ukryć szybko wycierając tą część twarzy. Nogi zaczynają mi się trząść, dobrze, ze stół mnie zasłania i on tego nie widzi. Łapie mnie skurcz dłoni tak nagły i gwałtowny, że wypuszczam narządzie z reki, a ono spada na kafelki robiąc straszny hałas. Jego czujność wzrasta.
            – Nie żartuj, gryfońska maskotko. Ten parszywy zdrajca nie widzi nic poza swoim krzywym nochalem – odpowiada jadowicie.
            – Znaczy, nie wiem jak ty uważasz, ale skoro tyle lat grał na nosie samemu Voldemort’owi to chyba nie możesz powiedzieć, że jakoś wybitnie go znasz – mówię.
            – Uważaj na słowa, szlamo – syczy, marszcząc brwi w niezadowoleniu. Unoszę kącik ust w gorzkim uśmiechu.
            – Jakoś nie miałeś problemu, z tym że jestem czarownicą mugolskiego pochodzenia, kiedy potrzebowałeś mojej pomocy – warczę zezłoszczona. Po mału kończę operację, czas kontynuować plan. Mam jednak lekkie opory, zastanawia mnie jedna rzecz.
            – Kochasz ją? – wypalam zanim zdążę się ugryźć w język. O cholera, ale jestem głupia. Biorę różdżkę, gotowa do walki w razie potrzeby, ale nic takiego się nie dzieje, żaden czarno magiczny urok nie poleciał w moją stronę. Zamiast tego, mężczyzna patrzy na mnie długo, w zamyśleniu. Gładzi swój nieogolony od kilku dni podbróbek, myślę, że go zaskoczyłam. Nie spodziewał się takiego pytania, a już na pewno nie ode mnie. Siebie również zszokowałam, nigdy nie sądziłam, że będę stać na Sali operacyjnej – moim królestwie – jako zakładnik śmierciożercy i rozmawiać  z nim o miłości. Mam jakieś pięćdziesiąt procent na wyjście z tego cało, ale jakby się nad tym zastanowić, codziennie mamy tylko połowę szans na powrót do domu, a nawet tam nie jesteśmy w pełni bezpieczni, choć uparcie pragniemy wierzyć, że jest inaczej. Śmierć idzie za nami oddalona o kilka kroków, czasem czujemy jej oddech na karku, a później kładziemy się spać, wstajemy rano, zaczynamy wszystko od nowa. Z czystą kartą, balansując na granicy wielkiego kanionu, chwiejemy się jak chorągiewki na wietrze i może nie jest, aż tak źle, skoro mamy na to szansę, może mamy więcej szczęścia niż myślimy. Może powinniśmy odrobinę bardziej docenić kolejny nerwowy dzień w pracy? Pytając człowieka bez jakiegokolwiek kręgosłupa moralnego, o to czy potrafi kochać, sprawdzam nie tylko to czy leżąca na stole kobieta coś dla niego znaczy, odpowiadam sobie na głębsze pytanie, czy on wciąż jest człowiekiem.
            – Tak – szaleństwo w jego oczach przygasa na moment jak ogień w kominku, ogrzewającym rodzinny salon. Widzę przez sekundę chłopaka, któremu zależy i choć wiem, że powinnam nazywać go bestia po tym co zrobił w przeszłości, dziś odrobinę mu współczuje. Milczeniem odpowiadam na jego stwierdzenie, liczę w głowie do dziesięciu i rzucam dyskretnie zaklęcie na Mary Lingwood. Aparatura zaczyna wariować, w pomieszczeniu rozbrzmiewa straszny dźwięk  i wszystko wskazuje na to, ze moja pacjentka umiera, a przecież dopiero co skończyłam zabieg. Przystępuję do reanimacji, trzydzieści uciśnięć klatki piersiowej dwa wdechy.
            – Co się dzieje? Co jej zrobiłaś, zdziro!? – krzyczy Crouch z furią w głosie, ale nawet z odległości kilkunastu metrów widzę jego przerażenie.
            – Nic, przed chwilą skończyłam – również podnoszę głos. Kolejne uciśnięcia na zmianę z wdechami . Podaję epinefrynę, używam defibrylatora. Ciało podrywa się i upada z głuchym łoskotem. Choć w ustach ma rurkę intubacyjną to z ich kącika wylewa się cienka stróżka krwi. Zdenerwowana i zrezygnowana zaprzestaję resuscytacji i patrzę na zegar.
            – Dlaczego przestałaś!? Ona żyje? – pyta.
            – Czas zgonu, druga czterdzieści trzy – odpowiadam. Przymykam oczy ze zmęczenia, zatracam się w pisku monitora, który oznacza koniec. Ciśnienie mi skacze, czuję jak w zawrotnym tempie bije moje własne serce, przełykam ciężko ślinę, adrenalina znów napełnia moje żyły. Chyba wykorzystałam jej zapas na kilka lat. Barty podbiega do kobiety i potrząsa w rozpaczliwej próbie jej ramie. Rozlega się jego przeraźliwy wrzask, pełen bólu, jest tak głośny i przenikliwy, że pokona chyba nawet zaklęcie wyciszające, które nałożono na salę. Daje mu chwilę, to mój prezent dla niego, kilka sekund na pożegnanie. I widzę to, to łzy, najprawdziwsze łzy, spływają leniwie po twarzy wykrzywionej  okropnym grymasem cierpienia. Zaciskam dłoń w pięść, to co robię jest okrutne, ale nie mam wyjścia.
            – To ty ją zabiłeś – oskarżam go, swój wzrok kieruje na mnie. Nie panuje nad sobą, sprawiłam jednym zdaniem, że oszalał i tą nieobliczalną furię, która w nim szleje może ugasić tylko jedno. Moja śmierć. Rzuca czarno magiczny urok o potężnej mocy, mający na celu zniszczenie mnie, a ponieważ jestem już wykończona, wiem, że polegnę. Promień zbliża się z ogromną szybkością w moją stronę, podejmuję bezsensowną próbę zablokowania go i wtedy to się dzieje. Silne zaklęcie tarczy otula mnie zapewniając bezpieczeństwo. Zerkam na lewo i widzę wysoka, sztywna postać ubraną w czerń od góry do dołu. Na twarzy ma maskę seryjnego mordercy, jest spięty i więcej niż gotowy do walki. Czekał na ten moment wiele godzin i kiedy ma tą możliwość wykorzysta ją w stu procentach. Zalewa mnie taka ulga, ze mam absurdalną ochotę się zaśmiać, wiec robię to pocichł i pod nosem, dziękując Merlinowi, że historie ze starych kart, zakurzonych książek są prawdziwe.
            – Łapy precz od mojej żony, bydlaku – warczy groźnie Severus. Jest tak przerażający, że jego magia otacza go ze wszystkich stron sprawiając, przeciwnik musi wbrew sobie cofnąć się o krok.  To jest Severus Snape, którego znają i boją się wszyscy, to jeden z najpotężniejszych czarodziei dzisiejszych czasów i nikt nie ma co do tego wątpliwości. Mężczyźni walczą rzucając klątwy, aż na końcu dwie z nich spotykają się w połowie drogi, widzę kumulującą się moc. Przypomina to słońce, jasna kulka, z której wystają promienie, problem w tym, że nie mają one nieść ciepła, one mają zabić. Ruszam się w końcu ze swojego miejsca, podchodzę do mojego mężczyzny i zbierając ostatnie siły, przyłączam się do niego. Już po chwili i z mojej różdżki niebieskawy promień wplata się w powstałą energie przechylając szalę zwycięstwa na nasza stronę. Połączone zaklęcia wysyłają Craucha na przeciwległą ścianę, zostawiając w niej wgniecenie, jego martwe ciało osuwa się na podłogę, natychmiast tworząc czerwoną kałużę krwi. Huk jaki temu towarzyszył, zwołał aurorów, którzy mogli się tu w końcu teleportować po tym jak Snape zniósł urok antydeportacyjny.  Przyglądam się temu co zrobiliśmy, co w większości zrobiłam ja. Musiałam tylko go sprowokować, by zagrożenie stało się realne. W księgach było mianowicie napisane, ze kiedy dwóch wielkich magów się połączy i będą mieć oni dziecko, to gdy tylko zajdzie potrzeba ich winorośl ściągnie ich do siebie łamiąc wszelkie klątwy. To przed chwilą zaszło, ostatnią deska ratunku i moja nadzieją na szczęśliwy koniec okazała się mała Prue. Pozwalam sobie w końcu słabość i siadam na brudnej podłodze, zbyt wyczerpana by stać. Severus natychmiast reaguje myśląc, że upadam, łapie mnie, ale mu nie pozwalam na to. Chce usiąść.
            – To koniec? – pytam wyczerpana, Harry i Ron chcą podejść, ale im nie pozwalam ruchem reki. Na odpowiedzi czas przyjdzie później. Snape patrzy na mnie przenikliwym wzrokiem i wiem co mu się marzy, porządne ochrzanienie mnie.
            – To koniec, Granger – wzdycha ciężko, używając dokładnie tych samych słów co kilka miesięcy temu. Tylko sytuacja jest inna i wbrew pozorom ludzie też. – Choć do domu, wyglądasz fatalnie – mówi i choć nie są to najmilsze słowa na świecie, dobrze wiem co oznaczają. Chce mieć się blisko ze świadomością, że nic ci nie jest. Trzeba tylko mieć instrukcje obsługi do tego faceta i odrobinę dobrzej woli. Wstaje powoli i już chce iść, gdy to się dzieje. Kolejny huk. Uderzam w coś, czuję ciekący ból, a potem jest już tylko ciemność…



~~*~~
Czesć!
Jestem padnięta, ale szczęśliwa.  Rozdział emocjonujący i zapowiadający to co nieuchronne, mianowicie... koniec. Mam nadzieje, ze się spodoba i posypią sie komentarze. Czeakm na waszą opinie z naiecierpliwością i zapraszam na październik. ;)

Cronelia Grey..