poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Rozdział 16

Cisza przed burzą

"Mogłaby zamknąć oczy, udawać, że wszystko jest w porządku. Wiedziała jednak, że nie da się żyć z zamkniętymi oczami."


Jest mi dobrze, spokojnie. Nikt niczego nie chce, nie oczekuje, nie rani. To jak sen - odprężające, regenerujące. Pobudzające do walki, ale czy ja mam o co walczyć? Nie pamiętam, otacza mnie tylko błogosławiona cisza...
Ktoś przygniata mi rękę, marszczę nos, bo minie swędzi. Strasznie chce mi się pić. Próbuję uratować dłoń, zanim krew całkowicie przestanie do niej docierać i skończy się to amputacją. Otwieram w końcu oczy i od razu mrużę, gdy światło mnie razi. Wciąż nie mogę wyszarpać ręki, więc patrzę co mi to uniemożliwia. To Draco, zasnął na niej w całkowicie niechlujny sposób, i trochę obawiam się, że zaraz zacznie się ślinić. I wtedy to się dzieje, niepozorny ruch w moim brzuchu i lekkie kopnięcie. Wciągam ze świstem powietrze.
– Co? Co się dzieje? Coś nie tak? – blondyn nareszcie się budzi zaalarmowany hałasem. W oczach zbierają mi się łzy, a gardło wciąż mam strasznie wysuszone, więc jedynie łapię go i przykładam jego dłoń do mojego brzucha. Na początku zdezorientowany już po chwili obdarza mnie niesamowicie uroczym uśmiechem. 
– Kopie – stwierdza, wpychając się mi do łóżka. Kładzie się przy mnie na boku, lekko przytulając.
– Nic jej nie jest – nie mogę się powstrzymać, po policzkach płyną łzy, a ja śmieje się z ulgą na cały głos i jest on tak zaraźliwy, że Draco dołącza do mnie. Para przyjaciół, która uniknęła najgorszego i choć czują radość to każde z innego powodu. Chłopak, bo nie stracił najlepszej przyjaciółki, prawie że siostry i dziewczyna, bo wiąż ma nadzieję.  
– Wystraszyłaś mnie – szepcze w końcu, zanurzając nos w moich włosach i całuje w głowę. 
– Przepraszam. – Tylko to mogę powiedzieć, a raczej wychrypieć. – Strasznie chce mi się pić. - Krzywię się kiedy to mówię. Podaje mi szklankę wody i znów kładzie się przy mnie.
– Przepracowujesz się, żyjesz w ciągłym stresie i nie zamierzasz zwolnić. Tak nie może być, zobacz do czego to doprowadziło. Leżysz w szpitalnym łóżku. Ale to po części moja wina, obiecałem, ze się tobą zajmę. Naprostowałem jednak wszystko, masz tydzień urlopu,  a potem każdy będzie na ciebie chuchał i dmuchał. Nie przyjmuję zażaleń – zaznaczył stanowczo, widząc, że chce coś wtrącić.
– Mogę zgłosić sprzeciw? – pytam naiwnie i jeśli mam być ze sobą szczera jestem w kompletnym szoku.
– Nie – krótkie stwierdzenie, nic więcej.
– Okay – odpowiadam, bo choć moja duma odrobinę cierpi, to niespodziewanie miło jest mieć świadomość, że kogoś obchodzisz.
– Okay – potwierdza i teraz bezceremonialnie wpycha mi się pod kołdrę. –To teraz idź spać – rozkazuje zamykając oczy i ziewając przy okazji.
– Miałam jutro zrobić bajpasy – odzywam się po kilku minutach. 
– Ktoś inny się tym zajmie – mruczy sennie. Chcę zaprotestować, więc otwieram usta, ale nic sensownego nie przychodzi mi do głowy. Zamykam je zrezygnowana i próbuję zasnąć. Układam się wygodniej, delikatnie poprawiając poduszkę. Problem polega na tym, że wcale nie jestem zmęczona. Spałam tyle czasu, mogłabym teraz spokojnie iść na kilkugodzinną operację i nic by mi nie było. Rozglądam się dokoła w poszukiwaniu czegoś inspirującego, ale jak na złość nic się nie znajduję. Malfoy chyba zasnął, aparatura jak na złość nie wydaje żadnych dźwięków, nawet zegar na ścianie milczy jak zaklęty. Wszechogarniająca cisza wręcz dudni w uszach.  Słyszę tylko bicie mojego serca, mała Prue kopie mnie od czasu do czasu, a ja w końcu uspokajam się i znudzona odpływam do krainy sennych marzeń w objęciach mego przyjaciela.
~~*~~
Coś jest nie tak z tą dziewczyną, nie, kobietą. Z całą pewnością jest już kobietą, irytującą, ale jednak. Kiedyś kiedy jeszcze ją znałem była na prawdę łatwa w rozszyfrowaniu. Wystarczyło jedno spojrzenie by wiedzieć, że coś kombinuje, jeśli zaś chodzi o przyłapanie jej na gorącym uczynku, to już inna sprawa. Nie mam jednak wątpliwości, że teraz jest zupełnie inna. Stała się zagadką, nigdy za nimi jakoś szczególnie nie przepadałem i raczej w czasie, którego nie pamiętam się to nie zmieniło, dlatego może być pewna, że w końcu ją rozszyfruje. Nie rozumiem jej, mam wrażenie jakby znała mnie lepiej niż ktokolwiek, a to jest niemożliwe. Nikt nie wie o mnie wszystkiego i to się nie zmieni. Spojrzenie, którym mnie obdarzyła kiedy osuwała się w moich ramionach- przerażona, blada i taka krucha, sprawiło, że sam straciłem na moment panowanie. Przez jedną sekundę w mojej głowie ktoś krzyknął nie, spanikowałem, a mnie się to nie zdarza. Ona mi to zrobiła, przypomniała, że mam uczucia. Nie raz zresztą, to samo stało się na dachu podczas naszej umowy i w tej przeklętej windzie, chyba nigdy nie odczuwałem czegoś podobnego. Nie wiem co się ze mną dzieje, tak samo jak nie mam pojęcia dlaczego wciąż stoję pod jej pokojem gapiąc się przez szybę jak śpi. Widziałem całą scenę, która rozegrała się w pokoju wcześniej, nie zauważyli mnie, ale to moja zasługa, jestem, znaczy byłem szpiegiem.  Coś sprawia, że widząc jak młody Malfoy ją przytula mam ochotę odwrócić wzrok. Twierdzą, że nic ich nie łączy, ale czy aby na pewno? Wyglądają jak prawdziwa rodzina, chyba o to chodzi, osobiście nigdy nie miałem na nią czasu i być może jakaś mała część, bardzo dobrze schowana, żałuje. Jednak czy ktokolwiek chciałby być ze mną? Rola, którą grałem tyle lat przyległa do mnie tak szczelnie, że nie umiem jej zdjąć, taki jestem. Robię się sentymentalnym głupcem na starość, kręcę głową, ubolewając nad własną chwilą słabości. Ja ich nie miewam i dlatego zaczyna ogarniać mnie złość, to jej wina, wkurzającej uzdrowicielki leżącej w tym pokoju. Mrużę niebezpiecznie oczy, znów się jej przyglądając, ostatnie kilka sekund i obracam się na pięcie odchodząc, a moje nieśmiertelne, czarne szaty powiewają za mną dumnie. Mam cel, rozszyfrować Granger. 
~~*~~
Mam problem, chyba zaczął się u mnie syndrom odstawienia. Nie operuję od wczoraj, okazuje się, że zajmowało to większość mojego czasu, więc teraz kiedy Draco odstawił mnie do domu, cholernie się nudzę. Mamy dziś na prawdę ładny dzień, więc pani Weasley organizuje na wieczór ognisko, po części nie chce mi się tam iść, ale z drugiej strony, Ginny zaprosiła rezydentów. Nie mam pojęcia dlaczego, tak szczerze mówiąc, ale to jej sprawa, plus jest taki, że mogę wypytać o moich pacjentów. Ten drań Malfoy zablokował mi dostęp do ich kart. Nie wiem jak to możliwe. To ja jestem szefem magokardiochirurgi, podejrzewam jednak, że Edward miał z tym coś wspólnego, zdrajca. Jeszcze ładnych kilka godzin zanim się ściemni, a książka po raz pierwszy od bardzo dawna nie jest dla mnie wybawieniem. Jestem za to głodna i mam ochotę na nie byle co. Wstaję z kanapy i idę do kuchni, szperam w szafkach sprawdzając czy mam potrzebne składniki, wykładam wszystko na blat i zabieram się za przygotowanie muffinek. Kochałam je gdy byłam mała. W mieszkaniu panuje przerażająca cisza, nigdy mi nie przeszkadzała, wręcz ją błogosławiłam kiedy wracałam zmęczona po dyżurze, ale nie dziś. Dzisiaj jest nie do zniesienia, wprowadza niepokój, więc rzucam zaklęcie wyciszające na pomieszczenia i włączam moją ulubioną płytę Fatalnych Jędz na cały regulator. Muzyka ogłusza, ale to dobrze, nie pozwala mi myśleć o wczorajszym dniu, o jego ramionach i kobiecie w lochach. Podśpiewuje refren piosenki kiedy wkładam babeczki do nagrzanego piekarnika i siadam przed nim. Zawsze lubiłam patrzeć jak rośnie ciasto i zmienia swój kolor, uspokajało mnie to. Ugh! Jestem żałosna, upadłam na prawdę nisko, odsunięto mnie od obowiązków służbowych, a mój facet mieszka z inną, a ja, żeby o tym nie myśleć, piekę. 
– To na prawdę żałosne i smutne – mruczę głośno. Wstaję z westchnieniem i wracam do robienia ciasta.
Przesadziłam. Zdecydowanie przegięłam. Rozglądam się po kuchni, gdzie w każdym możliwym miejscu znajdują się blachy z muffinkami. Co ja z tym zrobię? Tak się na tym skupiłam, że zupełnie straciłam poczucie rzeczywistości. Już dawno zaczarowałam narzędzia tak, by ozdabiały babeczki kremowym kleksem i nie szczędziły kolorowej posypki. Nie zdawałam sobie tylko sprawy z tego, ile ich wyszło. Siadam przy ladzie, dobra przyznaję, trochę się zmęczyłam. Zerkam na zegar, już czas się przebrać, niedługo wróci Draco. Biorę szybki prysznic, wciąż przy głośnym jazgocie Fatalnych Jędz. Wciągam jeansy i koszulę w kratę, a po kilkuminutowej debacie ze sobą decyduję się na trampki. Włosy wiążę w luźny kok nad karkiem, z którego wystają kosmyki. Makijaż chyba sobie podaruję, ale z drugiej strony może być tam ta okropna Penelope. Na samą myśl o niej czuję przypływ irytacji. Z westchnieniem biorę tusz do rzęs i lekko je maluję, na usta nakładam bezbarwny błyszczyk. Zakładam kolczyki wkrętki i moją ulubioną bransoletkę z sowa – prezent od Harry’ego na zakończenie szkoły. W kominku huknęło i muzyka cichnie.
– Hermiona? – krzyczy blondyn z salonu.
– Tu jestem zdrajco – przechodzę koło niego, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Wciągam z szafki w korytarzu wielki, wiklinowy kosz, spakuję do niego babeczki i zabiorę do Nory, tam na pewno się nie zmarnują.
– Napadłaś na cukiernię? – pyta zaskoczony i gryzie jedną.
– Nudziło mi się – burczę.
– Zostaw kilka, jak na coś, co wyszło spod twojej reki są całkiem niezłe – uśmiecha się łobuzersko i znika za drzwiami swojego pokoju nim zdąży dolecieć do niego ścierka. 

– Buc! – wrzeszczę w jego stronę. Nie mogę jednak powstrzymać rozbawienia, kręcę głową.  To nie tak, że się na niego wściekam. Wiem, że zrobił to dla mojego dobra i dla małej, ale dlaczego tak radykalnie? Czy on nie wie jak to jest? Chirurgia uzależnia, każdy dzień bez niej jest dniem straconym. Powinien pozwolić mi chociaż konsultować, jeśli już nie operować. Przecież zwariuję w domu przez tydzień, po jednym dniu zaczęło mi odbijać. Pakuję ostatnie muffinki, kiedy blondyn jest gotowy. Włosy jeszcze mu nie wyschły po niedawnym kontakcie z wodą. Założył szare dresy i wciąganą bluzę  jakże niearystokratyczne ubranie. Wygląda nie pozornie, jak niegrzeczny młodzieniec, a nie mężczyzna, który w tak młodym wieku czyni cuda na bloku operacyjnym.
– Gotowa? – kiwam głowa, by potwierdzić i ściągam koszyk. – Daj wezmę go, jest ciężki – zabiera go z moich rąk i wchodzi do kominka, a ja za nim. Biorę garść proszku z sieci fiuu i głośno krzyczę:
– Nora!
Ten dom chyba nigdy się nie zmieni. Tu zawsze będzie panował chaos i gwar rozmów. Kiedy pojawiliśmy się w salonie państwa Weasley, wszystkie głowy obróciły się w naszą stronę. Okay, zero presji to tylko przyjaciele. Uśmiecham się kpiąco do Malfoya i otrzepuję z pyłu.
– Dobry wieczór wszystkim – mówię na tyle radośnie, na ile potrafię. Rozglądam się dookoła, jesteśmy jednymi z ostatnich.
– Witajcie kochani – pani Weasley zgniata mnie w niedźwiedzim uścisku. – Nie miałam okazji złożyć Ci gratulacji. Och tak się cieszę, że będziesz mieć dziecko. To wielkie szczęście, sama się przekonasz – świergocze radośnie. Nie sposób się nie uśmiechnąć.
– Dziękuję. Miałam dziś wolne i zaczęłam piec, ale trochę przesądziłam lekko mówiąc. Znajdzie się miejsce na moje muffinki? – wskazuje na kosz.
- Nie powinnaś się przemęczać. Draco, kochanieńki, połóż to na stole. – Wywołany kiwa głową i czym prędzej znika z zasięgu jej wzroku.
– Mogę w czymś pomóc? – pytam uprzejmie.
– Absolutnie nie ma mowy. Ginny siedzi już przy ognisku, idź do niej – mówi i odchodzi zbesztać bliźniaków za podjadanie. A ja chcąc nie chcąc udaje się we wskazane miejsce jak na ścięcie.  Moja ruda przyjaciółka nie zdążyła mnie jeszcze dorwać i porządnie ochrzanić za to, że musiała mnie ratować.  Na dworze pomału zapada zmierzch, a w oddali słychać pohukiwanie sowy i koncert świerszczy.  Ginewra widzi mnie z daleka i opuszcza miejsce przy mężu, by dosłownie rzucić się na mnie.
– Miona! Tak mnie wystraszyłaś. Nigdy więcej tego nie rób! – mówi wzburzona. Podnoszę ręce w akcie kapitulacji.
– Oszczędź. Draco dał wyraźnie do zrozumienia, co myśli o całej sytuacji i dostałam szlaban na prace. Przez tydzień! Rozumiesz? Umrę z nudów – skarżę się jak pięciolatka.
– I bardzo dobrze zrobił. Na jego miejscu zdzieliłabym cie jeszcze przez tyłek, żebyś porządnie zapamiętała – beszta mnie.
– Wiem i dziękuje, że nie powiedziałaś swojej mamie. Jest kochana, ale strasznie nadopiekuńcza. Boje się pomyśleć, co by zrobiła – przerażenie chyba dość dokładnie widać na mojej twarzy, bo ruda zaczyna się śmiać.
– Chodź, usiądziemy – prowadzi mnie do jednej z ławek. Zauważam mój dzisiejszy cel, Black. Siadam niedaleko niego i dyskretnie spoglądam na Malfoy’a, jest zajęty rozmową, dobrze.
– Psyt… Black – wołam cicho, reaguje od razu.
– Panno Granger – skłania się z szacunkiem.
– Cicho. Musisz mi powiedzieć co się dzieje na oddziale. Jak dzisiejsze bajpasy? – pytam, patrząc na niego wyczekująco.
– Ani mi się waż cokolwiek jej mówić – odzywa się stanowczo głos po mojej prawej stronie. Jest on tak niespodziewany, że aż podskakuję jakby przyłapano mnie na łamaniu zasad. Trochę tak jest z resztą.
– Idź być sadystą gdzie indziej – mówię jak rozkapryszone dziecko i odwracam się do rezydenta.- Gadaj.
– Piśnij słówko na temat pracy, a nie zobaczysz pacjenta przez najbliższy miesiąc – grozi wciąż Draco.
– Wrócę za tydzień, a wtedy poprowadzisz operacje na zastawki – proponuję unosząc brwi.
– Jestem twoim szefem – mówi ten pożal się Merlina uzdrowiciel.
– A ja to co? Pies? Co to za argument, poza tym on robi specjalizacje z magokardiochirurgi, a ja jestem najlepsza. Jeśli chce kiedyś być moim cieniem, musi żyć ze mną w zgodzie! – kłócę się dalej. Draco mruży oczy i jednym ruchem podnosi mnie z miejsca.
– Chyba się przesiądziesz – rzuca prowadząc mnie na miejsce koło siebie, po drugiej stronie mam Severusa. Czy on do reszty zwariował? Co to za zachowanie!?
– Co ty sobie myślisz? Jakbyś nie zauważył duża ze mnie dziewczynka, sama potrafię decydować co jest dobre, a co nie – ciskam w niego gromy.
– Nie denerwuj się i siedź spokojnie, a jak będziesz grzeczna to może opowiem ci jak poszły bajpasy – uśmiecha się bezczelnie. Czuje takie wzburzenie, że aż nie wiem co odpowiedzieć, a w ostatnim akcie desperacji uderzam go dłonią w potylice. On na to tylko się śmieje i przytula do swojego boku.
– Cicho, to wszystko dla ciebie – szepcze mi do ucha i wraca do przerwanej rozmowy z Blaise’m. Ręce mi opadają. Co za burak, ale opieram się o niego wygodniej i kręcę głową z niedowierzaniem.
– Potrafi zajść za skórę, prawda? – odzywa się Severus, a ja potrzebuję dobre pół minuty, by skojarzyć, ze mówi do mnie.
– Nie mogę zaprzeczyć. Ma to po chrzestnym? – unoszę brew w górę.
– Doprawdy szczerzę w to wątpię – odpowiada spokojnie.
– Jak to się stało, że pan przyszedł? Myślałam, że takie spędy są dla kretynów - nie mogę się powstrzymać, by się w niego nie zaczepić.
–Powiem szczerze, że ja również mam irytującego anioła stróża – puszcza mi oczko, bardzo dyskretnie, tak żebym tylko ja to zauważyła. Śmieję się głośno, kiedy orientuję się, że to Dumbledore za tym stoi i do końca spotkania prowadzę miłą pogawędkę z mężczyzną, który podobno jest niedostępny.





~~*~~
Cześć!
Uff... Prawie się nie zmieściłam. Wam też tak szybko leci czas? Co do rozdziału, to bardzo przyjemnie mi się go pisało, jest taki spokojny i z lekka wyhamowałam, bo już za moment akcja poleci jak z górki, a to jest tylko cisza przed burzą. :D Zanim mnie posądzicie o zmiękczenie Severusa, chce przypomnieć, że Hermiona jest dla niego zagadką i może tu była tylko gra? Dobra, zanim zdradzę wam wszystko. Miłego czytania i udanej majówki!

Nox czarodzieje.
Cornelia Grey.