niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 3

Kłamczucha

"Myślę, że miłość jest zawsze skomplikowana. Że komplikacje są nieodłączną częścią każdej miłości."

Do mojej świadomości wkrada się tępy ból głowy. Powoli podnoszę jedną powiekę, ale szybko ją zamykam, gdy razi mnie ostre światło jarzeniówki. Niepewnie przykładam dłoń do skroni w nadziei, że pomoże. Czuję się obolała, ale bywało gorzej.
– Hermiona, słyszysz mnie? – To Draco.
– Tak. Co się stało? – pytam, kiedy w końcu udaje mi się go zobaczyć.
– Spadłaś ze schodów. Nie pamiętasz?
– Nie. – Do sali wchodzi ktoś jeszcze.
– Panno Granger, mam wyniki. – Black to młody, wysoki rezydent z burzą rudych włosów i zielonym spojrzeniem.
– Malfoy chce mi się pić. Mógłbyś? – chcę się go pozbyć i chyba to pojmuje, bo kiwa głową, a następnie nas opuszcza. Siadam i kiedy nic się nie dzieje, wstaję, przeciągając się przy tym.
– Powinna pani leżeć. W wynikach niby jest okej, ale...
– Ale co? – przerywam niegrzecznie. – Nie ma żadnego „ale”, czuję się dobrze. Koniec tematu. Wracam do pracy – mówię, kierując się w stronę drzwi. Nagle czuję, jak ktoś łapie mnie za łokieć.
– Dotknij mnie jeszcze raz, a oskarżę cię o molestowanie – warczę, wyrywając się.
– Jest pani w ciąży. – Słyszę i zamieram w pół kroku. Jest pani w ciąży – te słowa odbijają się echem w mojej głowie. Serce przyśpiesza gwałtownie, rosnąca panika zalewa moje ciało.
– Wyniki. Pokaż wyniki. – Głos podskoczył mi o oktawę. Pośpiesznie przeglądam papiery, aż trafiam na odpowiednią rubrykę. Test ciążowy, wynik: POZYTYWNY. Oddycham ciężko, próbując się uspokoić.
– Ktoś jeszcze wie? – warczę.
– Nie.
– I tak ma zostać. Jeśli powiesz komukolwiek, to przyrzekam, że twoja kariera będzie skończona. – Syczę, patrząc na niego groźnie. Widzę, jak blednie, a jego źrenice rozszerzają się z przerażenia. Wychodzę, trzaskając drzwiami. Spoglądam na zegarek, dyżur mam już za sobą. To dobrze, to bardzo dobrze, mogę iść do domu. Czym prędzej udaję się do pokoju magomedyków, aby się przebrać.
Wchodzę do mojego mieszkania i dla odmiany czuję gniew. Idę do kuchni napić się wody.
Jestem w ciąży.
Z facetem, którego nienawidzę.
Jestem w ciąży.
Z facetem, który nie chce mnie znać.
Jestem w ciąży.
Z facetem, który nigdy się o tym nie dowie.

Rzucam szklanką w ścianę naprzeciwko. Słyszę odgłos tuczącego się szkła, obserwuję, jak rozpryskuje się na wszystkie strony. Czuję pierwsze łzy na policzkach, ale poprawia mi się. Biorę z szafy kolejną szklankę i ona także kończy w częściach. Chce mi się krzyczeć z wściekłości. Jak mogłam być tak głupia, taka naiwna. Czerwona mgiełka formuje się na powierzchni mojego oka. Tłukę kolejne rzeczy. On się mną zabawił! Potraktował jak szmatę! A ja będę mieć z nim dziecko. Nasz związek był tak przewidywalny, tak dziecinny. A może to ja byłam dziecinna... Jak mogłam uwierzyć w choć jedno jego słowo? W roztargnieniu zauważam, że się skaleczyłam, więc ruszam do łazienki po zgliszczach mojej zastawy stołowej. Opłukuję dłoń z krwi i zawijam w bandaż. Osuwam się na podłogę i już po chwili leżę na niej, cicho szlochając. Chłód kafelek ostudza moje emocje, przynosi ulgę, ale i wspomnienia. Potrafił tak ładnie mówić, brzmiał tak szczerze, że mu uwierzyłam. Pozwoliłam żeby mi wmówił swoje uczucia. Nie można być tak podłym. Nie można kochać kogoś takiego. Po prostu nie można. Powinno się tego zakazać. Jak mam zapomnieć te wszystkie momenty? Jak przestać czuć ten ból? Przed oczami przewija mi się każdy nasz pocałunek, każda noc, rozmowy i cisza. Niczym niezmącona, obezwładniająca, odprężająca, a jednak pokazująca tak wiele. Z letargu budzi mnie trzask drzwi.
– Hermiona! – krzyczy głośno Malfoy, w jego głosie słychać strach. Wyczuwam jego kroki, są głośne i dudniące, ponieważ wciąż przytulam się do podłoża w łazience.
– Merlinie! Co ci się stało? – pyta po przekroczeniu progu.
– Nie masz własnego domu? – odpowiadam cicho, mając w dupie fakt, że zobaczył mnie w chwili, kiedy się nad sobą użalam.
– Lubię tu przebywać, no i stąd mam wszędzie blisko. – Wzrusza ramionami, a następnie kładzie się koło mnie tak, że nasze twarze dzieli kilkanaście centymetrów. – Co jest? Możesz mi powiedzieć, przecież wiesz.
– To skomplikowane. – Pociągam nosem. – I tak cholernie niespodziewane.
– Hej, będzie dobrze. – Uśmiecha się. Obracam się na plecy i wpatruję w biały sufit.
– Będę mieć dziecko. – Wciąga gwałtownie powietrze.
– Co? Ale jak? – wykrzykuje, siadając.
– A jak myślisz, geniuszu? – warczę, bo aż się prosi.
– Kto jest ojcem? Wie w ogóle?– doszliśmy do sedna sprawy.
– Nie, nie wie i się nie dowie – szepczę.
– Jak to sobie niby wyobrażasz? Musisz mu powiedzieć. – Wpatruje się we mnie chyba ze złością.
– Nic nie muszę. To moja sprawa, on i tak nie chce mieć nic wspólnego ze mną. Nie będę się prosić, ani łapać mężczyznę na potomka – prycham.
– Ale to odpowiedzialność, która spoczywa na dwóch osobach. Myślisz, że sobie poradzisz? Jesteś uzdrowicielem, biegasz na każde wezwanie. My nigdy nie mamy wolnego. Jeszcze się nie nauczyłaś? Co wtedy zrobisz? Poza tym on ma prawo wiedzieć. Tu nie chodzi tylko o twoją dumę, tylko o coś... więcej. Chcesz całe życie paprać się w kłamstwie? – wyrzuca z niedowierzaniem. Przenoszę wzrok na niego.
– Wszyscy kłamią, Draco. Wszyscy, bez wyjątku. Czasem robią to umyślnie, a czasem nie. No i co w związku z tym? Po prostu są chwile, w których od zgubnej prawdy lepsze jest porządne kłamstwo.
– Nie wierzę, że to powiedziałaś! Ty, ze wszystkich ludzi na świecie, to ty wypowiedziałaś ten stek bzdur! Przecież tak walczyłaś o prawdę, to dlatego jesteś bohaterką wojenną. Pamiętasz jeszcze, o co toczyła się ta gra? – Jest zszokowany.
– Tamta gra się skończyła. Teraz jest inaczej, już nie chodzi tylko o mnie, jest jeszcze ona lub on, nieważne – znowu szepczę.
– Naprawdę chcesz być kłamczuchą? – Och, Draco!
– Nie mam wyjścia. – Zrezygnowana kręcę głową.
– Kto jest ojcem? – Bije od niego zdecydowanie.
– Nieważne.
– Musze wiedzieć, jeśli mam ci pomóc. – Ton jego głosu stał się poważny.
– Severus... Severus Snape jest ojcem. – Skrywam twarz w dłoniach i naprawdę chcę, żeby ziemia się pode mną rozstąpiła. Nastaje cisza, niezręczna i ciężka. Milczymy oboje, bo co więcej powiedzieć? Wszystkie karty zostały odkryte. Rozpaczliwie pragnę, aby ktoś mnie mocno przytulił. Jestem tak bardzo samotna i zagubiona. Kolejna fala słonych łez pcha mi się do oczu. Mam dwadzieścia pięć lat, leczę serce, które zostało przepuszczone przez maszynkę do mięsa i będę mieć dziecko. Przeżyłam już tyle wzlotów i upadków, a gdy stoję przed najważniejszym egzaminem, czuję, że zawalam. Tego nie uczą w szkole, to nie film, by mieć pewność, że skończy się happy endem, nawet książki to nie przypomina... Znajduję się w samym środku kosmicznego żartu i za cholerę nie wiem, jak z niego wyjść.
– Spotkaliśmy się na sympozjum, ominąłeś akurat ten wykład, bo zabawiałeś się w hotelowym pokoju z jakąś nowo poznaną laską. Rzuciliśmy kilka kąśliwych uwag, parę złośliwych spojrzeń i prelekcja się skończyła. Pech chciał, że wracaliśmy tą samą windą. Panowała tam taka niesamowita atmosfera, elektryczność tańczyła z magią. Pożądanie mieszało się z nienawiścią. Już wtedy wiedzieliśmy, jak to się dalej potoczy. Jeden szybki numerek zapoczątkował całą serię. Przez rok byliśmy parą w tajemnicy przed wszystkimi. Wymykałam się nocami, kiedy spałeś, i od niego szłam do pracy. Było idealnie, taki układ nam pasował – zero gazet, plotek, kłótni, wyrzutów. Tylko on i ja... Miesiąc temu zerwał. Nie podał żadnego konkretnego powodu, po prostu pewnego dnia powiedział „To koniec, Granger”. – Zamilkłam na chwilę. – Zakochałam się w człowieku o wielu twarzach, Draco. I to jest mój problem. W kluczowym momencie zapomniałam, z kim tak naprawę mam do czynienia. Ten mężczyzna przez większą część swojego życia był szpiegiem, kłamcą doskonałym. Po tym wszystkim nie wiem już nawet, czy bardziej go kocham, czy nienawidzę.
– Ty to dopiero jesteś fanką dramaturgii – rzuca lekko blondyn, a ja zaczynam chichotać. Sekundę później wybucham najszczerszym śmiechem od trzydziestu długich dni.
– Dlaczego nasza kuchnia wygląda, jakby wybuchła tam bomba?– pyta po chwili.
– Byłam zła, a to pomagało, poza tym to moja kuchnia – odpowiadam, wzruszając ramionami.
– Zamierzasz posprzątać?
– Może jutro. Co się z ciebie taki zwolennik porządku zrobił, Malfoy? – Unoszę brew w geście zapytania i wiem, że nauczyłam się tego od Severusa.
– Słyszałaś, że w Hogwarcie ma się odbyć bal? – Zmienia temat.
– Nie – mówię zgodnie z prawdą.
– Dumbledore go organizuje na cześć poległych w walce – wyjaśnia.
– Kiedy?
– Za dwa tygodnie, ma być sporo ludzi – dziennikarze i w ogóle. Wiesz, z kim pójdziesz?– odpowiada trochę bardziej szczegółowo.
– Dopiero się dowiedziałam, że takie coś ma być. Niby kiedy miałam się zastanowić, z kim pójdę? – Przyznaję, to było tyci złośliwe.
– No tak – przyznaje mi rację. – Idziemy razem? Jak przyjaciele?
– Okej – zgadzam się i znów zapada cisza.
– Długo zamierzasz leżeć na tej podłodze? – odzywa się.
– Nie wiem. A co?
– Jest strasznie niewygodna – marudzi, a ja znów się śmieję.
– To przeprowadź się do salonu, a ja w tym czasie wezmę prysznic. – Podnoszę się w końcu, Draco idzie w moje ślady i kieruje się do wyjścia.
– Hermiona. – Obracam się w jego stronę. – Nie łam się. Dasz sobie radę. – Puszcza mi oczko i wychodzi, a ja uśmiecham się. Może faktycznie ma rację.
***
 Rano zastaję w kuchni porządek, szklanki i talerze leżą poukładane w szafkach. Dobra robota, Malfoy. Włączam mugolski ekspres do kawy, otwieram lodówkę, wyjmuję mleko i wlewam je do miski. Biorę pojemnik z płatkami stojący na blacie, wsypuję, wyciągam łyżkę, gotowe. Jem nieśpiesznie, a kiedy kończę, nalewam kawę do kubka i biorę pierwszy łyk.
– Ogłupiałaś? – Słyszę krzyk koło ucha, więc patrzę wyczekująco na Dracona. – W twoim stanie nie wolno.
– A może mnie oświecisz, jak mam wytrzymać cały dzień bez kawy? – pytam wkurzona.
– Nie wiem, ale od dziś z tym koniec. – Wzrusza ramionami i pije moją kawę.
– Teraz taki będziesz? Nadopiekuńczy? – Wpatruję się w niego, w duchu mając nadzieję, że powie nie.
– Tak. Ktoś musi.
– Ugh! Wychodzę. – Ruszam do kominka, jednak zatrzymuję się w progu. – Nie mów nikomu, okej?
– Okej. – Przytakuje, a ja znikam.
***
 Gdy tylko pojawiam się w szpitalu, szukam wzrokiem Montgomery, niską blondynkę z małym, zadartym nosem i przyjaznym uśmiechem. Miała dziś to szczęście, że pracuje ze mną.
– Montgomery – wołałam ją. – Przynieś mi kawę, tylko pilnuj się, żeby Malfoy cię nie widział. W razie co, blefuj, że twoja. – Posłusznie skina głową i znika za zakrętem. Uśmiecham się szatańsko. Chcesz się zabawić, Draco? To zaczynamy.
W pokoju uzdrowicieli zawsze panuje bałagan. Wieże z papierów do wypełnienia zasłaniają widok, więc tak naprawdę nie wiem nawet, jaki kolor mają tu ściany. Wykończeni uzdrowiciele drzemią w różnych kątach, zbyt zmęczeni, by przenieść się do dyżurki. Na krzesłach wiszą rozrzucone fartuchy, stół jest brudny od wielkiej plamy wylanego atramentu. Normalnie ręce opadają, co za fleje! Jednym prostym zaklęciem pozbywam się tego syfu i zabieram się do mojego ulubionego zajęcia. Dokumentacja! Aż skaczę z radości. Wzdycham ciężko nad moim losem. Nikt nas nie ostrzegał przed papierkową robotą, kiedy decydowaliśmy się na ten zawód. Siadam, biorę kartkę i długopis. Piszę dane pacjenta, szczegółowo opisuję zabieg, podaję nazwy eliksirów, jakich używałam, oraz stan po zabiegu. Na koniec przybijam pieczątkę i składam zamaszysty podpis. Wszystko zajęło mi trochę ponad godzinę – czas przygotować się do kolejnej operacji, a kawy jak nie było, tak nie ma. Matko, staję się nerwowa bez kofeiny. Wychodzę na korytarz, rozglądając się za nieporadną rezydentką. I ja mam uczyć takich debili? Powierzyłam jej jedno, proste zadanie, a ona zawaliła. Jak niby mam zaufać na sali komuś takiemu? Odgarniam włosy do tyłu i robię z nich mocno ściśniętego koka. Musze spotkać się z pacjentem przed zabiegiem, by wytłumaczyć na czym będzie polegał. Tak na marginesie, przy tym też powinna mi towarzyszyć Montgomery – i pomyśleć, że zaczynałam czuć do niej nić sympatii.
Pan Fosher to trzydziestolatek z uroczym uśmiechem i szwankującym sercem. Zamierzam wszczepić mu dziś bajpas mało inwazyjną metodą wymyśloną przeze mnie. Jego żona to uprzejma brunetka w szóstym miesiącu ciąży. Cóż za ironia, co nie? Ale wracając do sedna. Planuję opublikować moje dzieło i chcę się upewnić, czy wszystko jest tak, jak zakładałam. Wyjaśniam, jak będzie wyglądała operacja, cierpliwie odpowiadając na pytania, a kiedy kończę, zerkam jeszcze na okrągły brzuszek kobiety, lekko się rozczulając. Ja też będę taki miała za cztery miesiące. Po raz pierwszy odczuwam radość i podniecenie tym faktem. Merlinie, będę mamą! Uśmiecham się szeroko do małżeństwa, wychodząc. W progu widzę, jak Black biegnie przez korytarz, co jakiś czas szturchając ludzi.
– To nie boisko, to szpital, tu się nie biega. Mam kazać ci przeczytać zasady bezpieczeństwa? – ganiam go niczym niegrzecznego pięciolatka.
–Panno Granger. Montgomery miała wypadek. Poślizgnęła się, a upadając, uderzyła głową w kant tego biurka, co stoi w recepcji. Ma pękniętą czaszkę i obrzęk mózgu. Magoneurochirurg Malfoy ją w tej chwili operuje – wyrzuca z siebie na jednym wydechu. 




~~*~~
Cześć i czołem!

Boże, ludzie normalnie nie wierzę, że to skończyłam. Po mału traciłam resztki wiary. Wiecie co jest najdziwniejsze? Jak tylko znalazłam się w szpitalu poszło jak spłatka. Jestem w miarę zadowolona z efektu końcowego, ale wam to oceniać, nie mnie. Obym was nie zawiodła. To co, do przeczytania pierwszego kwietnia. ;)
Pozdrowienia z ostatniego dnia ferii...


Rozpaczająca Cornelia Grey..