piątek, 12 sierpnia 2016

Rozdział 19

Szaleństwo
"All you need is love"

            Każdy w swoim życiu ma ten jeden, konkretny moment. Dopada on wszystkich bez wyjątku, najczęściej wtedy gdy się go nie spodziewamy lub gdy jest już za późno. Patrzymy na datę w kalendarzu, stojąc w tym samym miejscu od dziesięciu minut i próbujemy zrozumieć jak to możliwe, że już czwartek, przecież dopiero co był poniedziałek. Wpatrujemy się w lustro zastanawiając się ile mamy lat, kim jesteśmy i gdzie zgubiliśmy marzenia. Siedzimy wspominając, bo na więcej nie mamy sił. W głowie kłębią się pytania bez odpowiedzi. Kiedy ostatni raz byłam szczęśliwa? Kiedy powiedziałam komuś, że mi zależy? Kiedy czułam, że mi zależy? I w końcu zalewa nas panika, serce przyśpiesza, temperatura spada, a potem przez mur natrętnych myśli przebija się jedno zdanie… czy zdążę to naprawić?
            Rozglądam się po Sali, aby skończyć potrzebuję jeszcze kilkunastu minut. Nie mogę ich narażać, nawet jeśli to jest zwykły próbny alarm. Istnieje małe prawdopodobieństwo, że tak jest, ale lepsze to niż nic. Nie mogę ich narażać. Mój wzrok spotyka stalowe tęczówki najbliższego mi przyjaciela.
– Kto chce może wyjść, poradzę sobie sama – nie przerywam kontaktu wzrokowego. Dobrze wiem co może oznaczać zwłoka, już to przeżyłam, chyba dlatego nie odczuwam takiego strachu jak powinnam. Personel jednak jest niezdecydowany.
– To polecenie służbowe, niech każdy opuści to pomieszczenie i ewakuuje się z resztą szpitala – rozkazuję, wychodzą, jedni chętniej inni mniej. Żyjemy w świecie magii, tu jeśli jesteś dobry pokonasz sam sześciu przeciwników, a ja jestem Hermiona Granger, bohaterka wojenna, przyjaciółka wybrańca, mózg złotej trójcy, jestem po prostu dobra. Wracam do mojego pacjenta, ale w pełni skupić mi się na zadaniu nie pozwala natarczywe spojrzenie Draco. Podnoszę pytająco brew.
– Jesteś najgłupszą kobietą na świecie – mówi tylko, a następnie zabiera się do pomocy. Nie odpowiadam, bo co mogłabym rzec, prawdopodobnie ma rację. Uśmiecham się pod nosem, w dwójkę pójdzie szybciej.
Tylko jedna osoba byłaby na tyle szalona, zdesperowana i niemądra, by atakować największy szpital w świecie czarodziejów. To ta sama osoba, która wcześniej uciekła z Azkabanu, zabiła więźnia i uderzyła w MinisterstwoBarty Crouch Junior. Nie wiem tylko dlaczego. Budynek rządu jeszcze rozumiem, to oni go zesłali, jego ojciec był tam szychą. Jednak teraz to nie miało sensu.
– Próbuję to rozszyfrować. Jaki jest powód tego ataku – odzywam się po dłuższym czasie. Jak do tej pory szło nam możliwie, wykonywał moje polecenia i czasami rzucił nawet jakąś nieśmiałą propozycję innego rozwiązania.
– U śmierciożerców cel jest jeden, Hermiono. Zawsze taki sam, śmierć. A tu jest pełno ludzi, których można zabić, nie miej co do tego wątpliwości – tłumaczy, nie patrząc mi w oczy, wiem o czym myśli.
– Tylko krowa nie zmienia poglądów – odpowiadam ni z gruszki ni z pietruszki, ale chce poprawić mu humor. Udaje mi się, bo najpierw patrzy na mnie z kpiną, a potem nie wytrzymuje i wybucha czystym śmiechem.
– Czasami jak coś powiesz – kreci głową z politowaniem.
– Słyszałam gdzieś, że po napadzie na Ministerstwo zaginęła jakaś kobieta. To dziwne, w świecie magii bardzo łatwo przecież znaleźć osoby. Aurorzy się lenią i tyle– mówię oburzona. Gazety od tygodni trąbią tylko o tym, zdjęcia zaginionej walają się wszędzie.
- No proszę, kim jesteś i co zrobiłaś z Granger? Jestem zszokowany, ciekawe co Potter powie na tak mocne słowa? – żartuje sobie ze mnie. Z zadowoleniem stwierdzam, że powinniśmy zaraz skończyć. To dobrze, szef powinien odetchnąć z ulgą, chyba przyprawiliśmy biedaka o zawał. Wysłał nam już dwa patronusy i co dwadzieścia minut włączają się nasze pagery. Tak jak w tej chwili.
– Myślę, że gdybyśmy nie zarabiali tyle kasy dla szpitala, to dziś pożegnalibyśmy się z robotą – kręcę głową, a blondyn wzrusza ramionami. Jestem trochę zdziwiona, powinnam odczuwać lęk, podenerwowanie, a jedyne co czuję to determinację, ale to dobrze, tak mi się wydaję. Stres powoduje błędy. Teraz kiedy skończymy, musimy jeszcze tylko bezpiecznie wydostać się z budynku. Uda nam się. Za drzwiami rozlega się huk, nasze głowy natychmiast obracają się w tym kierunku, po dźwięku jaki powstał stwierdzam, że to taca z narzędziami upadła na płytki. Światło nad nami ostrzegawczo mruga, przełykam ciężko ślinę. Adrenalina wypełnia moje żyły, droga ucieczki jest odcięta, szpital objęty jest zaklęciem uniemożliwiającym teleportacje, aby zapobiec ucieczką. I niech ich szlag teraz trafi za ten głupi urok. Wyciągam różdżkę, gotowa do walki, wcześniej jednak zabezpieczam leżącego na stole mężczyznę. Draco palcem pokazuje, żebym była cicho, potem gasi światło, sprawiamy wrażenie jakby nas nie było, może osoba za drzwiami się nabierze. Nasz główny problem polega na tym, że w znajdującej się Sali operacyjnej, nie możemy za bardzo czarować. Wiele z zaklęć zostało zablokowanych, a wszystko dla bezpieczeństwa, aby nikt nie przyszedł w trakcie zabiegu i nie zabił bezbronnego człowieka. Zostaliśmy więc skazani na obronę typowo fizyczną albo ograniczone czary. Czas pogodzić się z faktem, że mam marne szanse będąc w ciąży. Mój przyjaciel podszedł po cichu do drzwi by w razie co zaskoczyć delikwenta, a one jak na zawołanie otworzyły się na oścież mocno uderzając w ścianę i w smudze światła, które wpadło do pomieszczenia pojawił się śmierciozerca odpowiedzialny za to wszystko. Barty wygląda jak trzy ćwierci od śmierci, jest wychudzony, a ubranie, które z całą pewnością jeszcze kilka godzin temu byłoby uważane, za porządne  teraz są podarte i ubrudzone. Jego włosy posiwiały od pyłu, a oczy przedstawiały jedno– szaleństwo. Na jego ramieniu wspiera się młoda kobieta, szczupła brunetka, która z całą pewnością potrzebuje pomocy. Jej zakrwawiona koszulka przyległa do ciała, nogi się pod nią uginają i stoi w pionie tylko dzięki mocnemu uściskowi przestępcy.
– Granger – warknął nieprzyjemnie.
– Crouch – odpowiadam tym samym. Głowa dziewczyny odchyla się w tył, traci przytomność. Dzięki temu lepiej się jej przyglądam, Merlinie… to Mary Lingwood, której bezskutecznie szukają aurorzy. Przełykam ślinę, jeśli dobrze to rozegram jest szansa aby stąd wyjść. Draco jednak psuje ją, kiedy od tyłu atakuje, Barty puszcza kobietę, a ta upada z łoskotem na podłogę, podbiegam do niej. Draco walczy tym co może, nad głową świstają mi zaklęcia, a sala co chwilę rozbłyska kolorowymi światłami. Przypomina to wybuch fajerwerków, powstaje ogłuszający hałas za każdym razem kiedy chybiają i odbijają się od ścian. Oceniam stan pacjentki, utrzymując barierę ochronną nad niczego nieświadomym mężczyzną na stole i badam jednocześnie ofiarę. Krzyczę zaskoczona, bo żółty promień śmignął mi cal od twarzy. Łapię kobietę pod ramiona i próbuję zaciągnąć ją w utworzone przeze mnie pole ochronne, które słabnie z każdą minutą. Za długo nie odpoczywałam, mój stan fizyczny odbija się na mojej magii i niewiele mogę z tym zrobić. Doczołguję się w końcu na miejsce, ale to wcale nie oznacza, że jest w porządku. Nic takie nie jest i przekonuję się o tym raz jeszcze, gdy mój przyjaciel pada na ziemię. Uderzył w niego odłamek spadający z sufitu. Znowu krzyczę, teraz głośniej niż wcześniej, w oczach mam łzy. Muszę go bronić, mobilizuje wszystkie siły i rzucam się między Crauch a Draco w idealnym momencie, by odbić zaklęcie. Robię to czego uczyłam się w szkole, czego nie oszczędziło mi życie i czego miałam nadzieję nie robić już nigdy– walczę. Złość miesza się z adrenaliną, bariery ochronne są silniejsze niż przedtem, a i uroki jakie rzucam mają potężną moc. Jestem czarownicą, której się boją i udowadniam, że mają racje. Mój przeciwnik jednak też ma motywację, jest nią szaleństwo i nic nie zdziałam wciąż machając różdżka. Do głowy wpada mi pomysł.
– Wiesz, że to bez sensu, w końcu któreś polegnie – krzyczę, broniąc się tarczą.
– Nie mam już nic do stracenia, kiedy ona nie żyje – odpowiada, a oczy mu niezdrowo błyszczą. Marszczę czoło, kto do cholery nie żyje? Ta dziewczyna?
– Mówisz o Mary Lingwood? Ma ciężkie obrażenia, wymaga pomocy, ale żyje – tłumaczę siląc się na spokój.
– Zmuszę Cię zatem, żebyś ją ratowała – siła z jaką rzucił kolejny urok sprawiła, że się zachwiałam, choć go odbiłam.
– Uratuję ją bez twojego nakazu, ale chce coś w zamian – żeby potwierdzić, że się nie poddam teraz ja cisnęłam w niego zaklęciem, przez które odbił się od ściany, nie upuścił jednak różdżki.
– Nie wchodzę w układy ze szlamami – warknął prostując się.
– W takim razie ona umrze – stwierdzam fakt, ale widzę zachodzącą u niego zmianę. W oczach zamiast samego szaleństwa pojawia się również panika. Jemu zależy na niej, w jakiś chory i pokręcony sposób, jednak nie ma co do tego wątpliwości. Kimkolwiek by nie była to jest dla niego ważna. – Skończymy się nawzajem atakować, obudzę Dracona, a on opuści to pomieszczenie razem z moim pacjentem, a wtedy zajmę się Mary. Zanim odrzucisz moją propozycję, powinieneś wiedzieć, że ona ma jakieś pół godziny życia – aby potwierdzić moje słowa, ograniczam się jedynie do obrony. Jeśli pozbędę się osób, które trzeba chronić zyskam więcej sił. Crouch po kilku minutach ledwie widocznie kiwa głową i przestaje walczyć. Rękę z różdżka wciąż jednak trzyma uniesioną, postępuję podobnie. Kucam przy blondynie i klepie go po twarzy, otwiera swe szare oczy zasnute mgłą. Natychmiast dotyka bolącej głowy, z której leci stróżka krwi.
– Draco, ocknij się, jesteś mi potrzebny –mówię ostrożnie i pomału, kątem oka obserwując niebezpiecznego towarzysza. – Wstaniesz, weźmiesz ze sobą naszego pacjenta i wyjdziesz. Zaprowadzisz go w bezpieczne miejsce – tłumaczę.
– Oszalałaś!? Nie ma mowy, nie zostawię Cię tu samej – warczy, patrząc na mnie groźnie.
– Nie czas na sentymenty Malfoy, z rozwaloną głową na nic mi się nie przydasz, a tak chociaż będziesz bezpieczny. Nie zabije mnie, bo jestem mu potrzebna – marszczę brwi zirytowana, po czym rozpogadzam się i dodaje – Zaufaj mi.
– On mnie zabije – mruczy pod nosem, ale posłusznie skłania głowę. Wstaje ciężko i popycha łóżko w stronę wyjścia. Zatrzymuje się w progu i ogląda przez ramię.
– Nie pozwól bym pożałował tej decyzji – mówi, patrząc mi prosto w oczy. Uśmiecham się delikatnie w odpowiedzi i patrzę na jego mechaniczne ruchy, kiedy odchodzi w głąb szpitala. Lekko przekręcam głowę w stronę Śmierciożercy, który milczał czekając i obserwując rozwój wydarzeń. Mam plan i puszczając Draco wolno rozpoczęłam go, jestem jednak pewna, że Crouch też go ma. Teraz mogę zacząć się tylko modlić, aby mój był lepszy.
– Połóż ją na stole – rozkazuję. Nie spodziewałam się, że w stwierdzeniu  iż miłość robi z nas głupców jest tyle prawdy…




           

 ~~*~~
 Cześć!


Przepraszam, to pierwsze co do Was powiem. Przyznam się szczerze, że nie miałam żadnej motywacji, aby napisać ten rozdział i dlatego tyle na niego czekaliście. Jednak wasze ostatnie komentarze sprawiły, że wzięłam się w garść i napisałam prawie wszystko dzisiaj. A to duży plus, bo inaczej czekalibyście pewnie kolejny tydzień, ponieważ w nocy wyjeżdżam. Nie będę was dużej zamęczać. Chyba nie mam zdanie odnośnie tego rozdziału, o wiele lepiej czuje się w romantycznej „sferze”, ale cóż. Do przeczytanie we wrześniu!
Cornelia..