"Twoje życie jest darem. Zaakceptuj je. Nieważne, jak bardzo
popieprzone czy bolesne wydaje się być, niektóre sprawy potoczą się tak, jak
było im to pisane od początku, jak przeznaczone im było się wydarzyć."
Konsekwencje
są następstwem każdej podjętej decyzji. Problem polega na tym, że nie zawsze o
tym pamiętamy. Jak ćmy bezmyślnie lecimy do ognia, nie zważając na kruchą
przyszłość. To dlatego płaczemy po nocach w poduszkę, zamykając się w czterech
ścianach, i usilnie maskujemy cierpienie wymuszonym uśmiechem, który po pewnym
czasie w niczym nie różni się od prawdziwego. Też popełniłam ten błąd, więc
teraz siedzę na galerii i patrzę przez szklaną szybę, jak mój przyjaciel
grzebie w mózgu niewinnej dziewczyny. A wszystko przez tę cholerną kawę. Zerkam
nerwowo na zegarek. Za pół godziny zaczynam swoją operację, ale nie potrafię
stąd iść. Black się zajmie przygotowaniem, spoglądam na Malfoya. Jego zielony
czepek w smoki rzuca się w oczy i mnie osobiście zawsze bawi. Kilkunastu ludzi
krząta się po sali, aparatura wskazuje parametry życiowe, a w pomieszczeniu, w
którym siedzę, jest monitor pokazujący, co robi Draco. Denerwuję się coraz
bardziej. Nie mogę tu być. Wstaję i udaję się na mój blok. Muszę się wyłączyć,
skupić na czymś innym. Pacjent to dobry pomysł. Pomału zapełniam umysł
liczbami, lekami, następstwami podjętych decyzji i... konsekwencjami.
Dzisiejszy cel to darować kilka dodatkowych lat panu Fosherowi, ale czy się
uda? Tego nikt nie wie, choć uparcie mamy nadzieję. Wierzymy naiwnie jak
dzieci, że błąd nas nie dotyczy. Otwieram drzwi, wchodzę do innego świata
pełnego niespodzianek, do mojego świata.
Kolejny
udany zabieg, kolejna cegiełka na swoim miejscu w wielkim planie naprawy sensu
istnienia. To uśmiech, bicie serca, zwykły, nudny dzień i kilka ulotnych chwil
szczęścia. Powód do dumy, więc gratuluję sobie w duchu i idę wypełnić papiery.
Recepcja na magooiom-ie jest w samym środku oddziału. To tak w zasadzie ogromny, półokrągły blat, z którego można obserwować pacjentów w salach. Kiedy zmierzam w jego kierunku, dostrzegam Malfoya pochylającego się nad dokumentacją. Zdążył się już przebrać i teraz, tak jak ja, ma na sobie granatowy kombinezon, który podkreśla jego platynowe włosy. Kładę kartę na marmurowej ladzie, zagłębiając się w wszelakie rubryczki.
Recepcja na magooiom-ie jest w samym środku oddziału. To tak w zasadzie ogromny, półokrągły blat, z którego można obserwować pacjentów w salach. Kiedy zmierzam w jego kierunku, dostrzegam Malfoya pochylającego się nad dokumentacją. Zdążył się już przebrać i teraz, tak jak ja, ma na sobie granatowy kombinezon, który podkreśla jego platynowe włosy. Kładę kartę na marmurowej ladzie, zagłębiając się w wszelakie rubryczki.
– No i jak? –
pytam.
– Zobaczymy,
ale jestem dobrej myśli. Jest młoda, silna i na razie obeszło się bez
komplikacji – odpowiada i marszcząc
brwi, składa zamaszysty podpis. – A u ciebie?
– Bez
konsekwencji. – Uśmiecham się kpiąco.
– Uuu!
Nowość – rzuca uszczypliwie, opierając się o blat. Dostaje za to kuksańca w bok.
– Jak się czujesz? – Zmienia temat.
– Dobrze –
mruczę. Naszą rozmowę przerywa ostry dźwięk pagera. Zerkamy na nasze
wyświetlacze.
– Ostry
dyżur – mówimy w tym samym momencie i pośpiesznie udajemy się na miejsce.
Ostry dyżur
to oddział najgorszy ze wszystkich. Musisz tu działać szybko i sprawnie, liczy
się każda sekunda. Trafiają tu ludzie z wypadków, katastrof i innych przykrych
przypadków losu. Czasami są to sprawy błahe, innym razem nie zdążymy nawet
przejść na blok, a już ogłaszamy zgon. Idąc tam, odczuwamy zawsze
podenerwowanie, ciekawość i strach. Czy dziś przyjdzie nam być pośrednikiem
samej śmierci? Zerkamy na siebie nerwowo z Draco i otwieramy drzwi do samego
piekła. Wita nas zwyczajny zgiełk. Pielęgniarki i uzdrowiciele dyżurujący
krzątają się pomiędzy pacjentami, nie zwracając uwagi na nic innego. Żółte
zasłonki oddzielają łóżka, dając odrobinę prywatności. Szybkim krokiem omijamy
ich i idziemy w stronę sali numer jeden. Energicznym ruchem wchodzę do środka i
pierwsze, co dostrzegam, to zmartwione spojrzenie samego Harry'ego Pottera. Zaraz
przy nim stoi osowiały Ron Weasley. Staję w pół kroku. Coś jest nie halo,
przecież byli na służbowym wyjeździe. Dopiero po chwili mój wzrok kieruje się
na pacjenta. Krzywię się, ponieważ jest to wychudzony i zmizerowany mężczyzna
po czterdziestce. Z daleka widać, że doznał urazu głowy, a z jego klatki
piersiowej wystaje nóż. Hm... facet wydaje się znajomy. I zalewa mnie fala
olśnienia, moje serce przyśpiesza, oddech staje się urwany. To on, jej mąż...
Rudolf Lestrange. Co ja mam niby zrobić?!
Pokonując odruch ucieczki, spycham uczucia na bok i zamykam je na klucz w
najciemniejszym i najodleglejszym kącie mojego umysłu. Podchodzę do stołu,
oceniam uszkodzenia, sprawdzam parametry.
– Draco? –
pytam choć wiem, że decyzja została podjęta.
– Na blok,
operujemy równocześnie i modlimy się, by go nie zabić – wydaje smętnie rozkaz.
Jemu też się ta sytuacja nie podoba. Merlinie! Jeden, tylko jeden spokojny
dzień, nic innego, tylko jeden, głupi, spokojny, nudny dzień. Podnoszę ramę
łóżka, która blokuje się z głośnym kliknięciem i pcham je do windy, by znów
udać się na sale operacyjną.
Wąska
przestrzeń nie pomaga, kiedy podróżujesz z przestępcą. Nie możesz przestać
myśleć o tym, co zrobił, i przede wszystkim o tym, co ty musisz zrobić.
Przysięgałam: po pierwsze nie szkodzić. Ale nigdy nie sądziłam, że znajdę się w
takiej sytuacji. Na to nie można się przygotować. Nie można się tego
spodziewać. Nie można oczekiwać, że będziesz wiedzieć, jak postąpisz. Życie czy
śmierć? Morderca czy bohater? Tak czy nie? Podjąć decyzję? Wystarczy zatrzymać
windę, wykrwawi się. Osłabić czy wzmocnić? Te słowa odbijają się echem w
głowie, kiedy jadę na górę. On zabijał z zimną krwią, dobrze się przy tym
bawiąc. Jego żona zostawiła blizny na moim ciele. Jeden niepozorny ruch pomściłby
wszystkie zmarłe osoby. W moich rękach leży jego istnienie, więc zapytam
jeszcze raz zanim wejdę na blok. Życie... czy śmierć?
Draco
marszczy brwi, skupiając się na zadaniu. Precyzyjnie wykonuje każdy ruch, a ja
patrzę na nóż i znów dopadają mnie wątpliwości.
– Zgnije w
Azkabanie, nie na naszej sali. Powtarzaj to, bo się nie powstrzymasz. – Mój
nowy przyjaciel zaskakuje mnie tymi słowami, ale ma rajcę – nie na naszym
dyżurze.
Zrywam z siebie fartuch operacyjny i wyrzucam go
do kosza. Kątem oka widzę, że Draco robi to samo, ale nie zwracam na niego
uwagi. Chce stąd zniknąć natychmiast. Prawie biegiem udaję się na schodki
przeciw pożarowe, na górę. Dach. Moje miejsce na sytuacje kryzysowe. Z zamachem
otwieram drzwi, do moich nozdrzy dochodzi świeży, letni powiew powietrza.
Zaciągam się mocno i zaczynam coraz ciężej oddychać. Ciałem wstrząsa szloch,
łzy płyną strumieniami. Znów. Uratowałam życie przestępcy, mordercy. Był tam,
kiedy Bellatriks mnie torturowała. Do tej pory śni mi się po nocach jego kpiący
uśmiech. To szyderstwo na twarzy, szaleństwo w oczach. Upiorny śmiech odbija
się echem w mojej podświadomości. Kucam, chowając głowę w dłoniach. Zabiłabym
Harry'ego i Rona, gdybym ich teraz zobaczyła. Wywołali tak silne emocje, nie
umiem ich udźwignąć. Nie dam rady. I te myśli... Przez kilka okropnych chwil
byłam gotowa to zrobić. Chciałam pozwolić mu umrzeć. Pragnęłam tego, bo
obiecali mi, że już nigdy więcej go nie zobaczę. Kłamali, dziś musiałam
uratować mu życie. Zakichany wymiar sprawiedliwości! Wiatr plącze mi włosy,
chłodzi rozgrzaną skórę, suszy ciepłe łzy.
–
Zmarzniesz. – Kojący głos, przeszkadza mi w rozgoryczeniu. Podnoszę powoli
wzrok. Czarne buty, czarne szaty, wyciągnięta dłoń, usta wygięte z irytacji,
magnetyczne spojrzenie. To on. Stoi
przede mną, a ja się nie waham. Mocno chwytam pomocną rękę i ląduję w silnych ramionach.
Zaciskam pięści na materiale, wtulam twarz w jego szyję, zaciągam się tym
cudownym zapachem i czuje się bezpieczna. Ukrywanie bólu może wykończyć,
leczenie złamanego serca może zabić. Przyciąga mnie bliżej, głaszcząc włosy.
Przytulamy się na dachu szpitala, mając za światków jedynie ptaki śpiewające
miłosne melodie, słońce za chmurami i baty wiatru, bezlitośnie smagające nasze
ciała. Jest mi tak dobrze, jak nie było od miesiąca. Chcę zatrzymać czas, świat
i wszystko inne, więc podnoszę głowę, szukając jego ust. Tak bardzo za nimi
tęskniłam, magia wiruje wokół nas, pożądanie kłóci sie z rozsądkiem, a serce
jest bliskie zawału, ale nie przejmuję się tym. Słodko i z uczuciem całuję
mężczyznę mojego życia, mając nadzieje, że później się pozbieram. Po chwili
wydającej się wiecznością odsuwamy się od siebie, ciężko dysząc. Zamykam oczy
zrezygnowana.
– Nienawidzę
cię za to, co mi zrobiłeś. Nie mogę bez ciebie żyć, uzależniłeś mnie – szepczę
po raz kolejny, czując łzy pod powiekami.
– Nie płacz,
nie warto – odpowiada, ścierając pojedynczą, słoną kroplę kciukiem.
–
Chciałabym, żebyś czuł się tak jak ja. Zagubiony i skrzywdzony. Chciałabym,
żebyś cierpiał, bo ja cierpię. I nie znoszę świadomości, że nic dla ciebie nie
znaczyłam – mówię nagle, po czym odsuwam się i znikam w smutnych czeluściach
budynku, w oddali słysząc dźwięk deportacji.
– Panno Granger, wyni...
– Miały być
wcześniej – warczę.
– Przepra...
– Masz za co
– przerywam, wyrywając dokumenty. – Co myślisz?
– Nie ma
wskazań do operacji – wystękuje.
– Idź zbadać
pacjentkę. Przyjdź, zdaj relację i wynoś się na ostry dyżur – wydaję rozkaz.
– T–tak –
odpowiada Black, jednak wciąż stoi w miejscu.
– Czekasz na
specjalne zaproszenie? – pytam zirytowana.
– Nie. –
Odwraca się prędko.
– I spróbuj
nikogo nie zabić, byłabym ci wdzięczna – rzucam kąśliwie. Kładę papiery na
ladzie recepcji. Jestem zła. Gdzie ja miałam rozum? Kompletna idiotka! Kręcę
zrezygnowana głową i wypełniam rubryczki. Sprawdzam pozostałe wyniki innych
pacjentów, regulując zaległości, i wtedy go dostrzegam. Draco. Siedzi w sali
2756, czyli u Montgomery. Wciąż się nie wybudziła, aparatura pika cicho,
pokazując parametry życia, rurka intubacyjna pomaga jej oddychać. Promienie
słońca wpadające przez okno rozświetlają twarz śpiącej dziewczyny, tworząc
niesamowitą aurę. Wygląda zjawiskowo nawet z bandażem wkoło głowy, mimo
szpitalnej piżamy w kropki i z siniakiem na policzku, spowodowanym upadkiem.
Jeden z jasnych kosmyków zapodział się na jej długich rzęsach. Malfoy też to
zauważa, delikatnym niczym piórko i czułym gestem przenosi go za ucho, by nie
przeszkadzał w odpoczynku. Stoję zszokowana, to niemożliwe. On się zauroczył w
rezydentce! Merlinie... Brak mi słów. To... To... No jakie to jest? –
odzywa się moja podświadomość. To jest niewłaściwe. Tsa... Bo to nie ty
będziesz mieć dziecko ze swoim byłym nauczyciele – odpowiada złośliwie – Ba!
Mało tego! Z facetem starszym od ciebie o siedemnaście* lat. Myślałam, że
mój umysł powinien być po mojej stronie, ale dobra, co ja tam wiem. Nic nie
wiesz, a czepiasz się siedmiu lat różnicy – prycha szyderczo. A ja się
poddaję. Zaciskam usta w cienką linię. Nie powinnam się wtrącać, a już tym
bardziej oceniać. Swojego życia nie umiem uporządkować, a co dopiero czyjeś.
Idę na ostry dyżur porozmawiać z Potterem. Mam ochotę rzucić w niego czymś
naprawdę ciężkim, ale okej. Co za zwariowany dzień.
Harry chodzi
od ściany do ściany, wydeptując ścieżkę w podłodze. Z daleka widać, że sobie
nie radzi z emocjami. Ron natomiast siedzi rozwalony na łóżku szpitalnym, mając
wszystko gdzieś, czyli tam, gdzie zwykle. Nie zwracają uwagi na otoczenie.
Oddział żyje swoim życiem, a oni swoim.
– Mogę
wiedzieć, co się stało? – pytam bez zbędnych wstępów.
–
Niekoniecznie – odpowiada lekko zawstydzony brunet. – Co z nim?
– Jesteś
rodziną pacjenta? – Unoszę brew.
– Nie.
– No to
przykro mi, ale nie mogę udzielić ci żadnych informacji – mówię miękko.
– Straszna z
ciebie jędza – mruczy Ron. Otrzymuje w zamian zimne spojrzenie. – Przypominasz
w takich chwilach Snape'a. – Dalej marudzi. Oj, zdziwiłbyś się, jak wiele mamy
wspólnego.
– Ron –
upomina go Harry. – Hermiono, czasami zapominam, jak uparta potrafisz być.
Byliśmy na rutynowej kontroli w Azkabanie. Robimy to raz w miesiącu. Tak serio,
to do teraz nie wiem, jak to się stało, ale zrobiło się zamieszanie. Crouch Jr.
zaatakował Lestranga – zanim zareagowaliśmy, dźgnął go nożem, a ten uderzył w
kamienną posadzkę, upadając, stąd ten uraz głowy – wytłumaczył w końcu.
– Jest w
stanie krytycznym, ale stabilnym. Draco zatamował krwotok i pozbył się krwiaka.
U mnie było gorzej, ostrze przecięło tętnicę, gdyby nie magia nie dożyłby
dotarcia tu. Pozszywałam wszystko. Ta doba jest decydująca. – Coś za coś. – Co
tu robicie? Miało was nie być w Londynie jeszcze przez miesiąc.
– I wciąż
nas tu nie ma. Wróciliśmy tylko na kontrolę, ale wywiązało sie takie bagno, że
szkoda gadać. Trzeba będzie teraz posprzątać ten bałagan. – Harry smętnie
wzruszył ramionami.
– A co z
Bartem? – pytam ciekawa. Zapanowała nienaturalna cisza– Ej, co jest?
– Szuka go
każdy auror, jaki dla mnie pracuje – odpowiada cicho Potter.
– Co!? – Moja
szczeka opada na podłogę.
– Och, Hermiono,
ja też tego nie rozumiem. Szef Biura Aurorów, symbol walki i zwycięstwa, a
wykiwał go zwykły śmierciożerca! – No, no, mój przyjaciel się rozkręca, dobrze,
że rzuciłam wcześniej Silencio.
Spoglądam na niego zszokowana.
– Nie patrz
tak na mnie, proszę cię. – Ciemnowłosy chowa twarz w dłoniach. Po raz kolejny
dzisiaj przerwa mi nieprzyjemny dźwięk pagera. Spoglądam na wyświetlacz i zamieram.
Na malutkim ekraniku widnieje jedno, podświetlone na czerwono słowo. Lestrange.
~~*~~
Czarna peleryna szeleści przy każdym kroku mężczyzny, który niespokojny chodzi po mieszkaniu – niczym zwierzę w klatce. Rozgląda się zaniepokojony, ale i zaciekawiony. Pierwszy raz tu jest. Nigdy nie widział jej domu. Nie może powiedzieć, że się rozczarował. Zaskoczyła go jak zawsze. Spodziewał się ciemnych, ciepłych kolorów, oznak Griffindoru w każdym zakątku pomieszczenia. A tu dominują stonowane, chłodne barwy, widać smak i dobry gust gospodarza. Kilka osobistych zdjęć stoi na pięknym, misternie wykonanym kominku. Antyczna biblioteczka, której półki uginają się od nadmiaru książek – jej znak rozpoznawczy. Sofa, dwa fotele, szklany stolik do kawy i to okno. Widok zapierający dech w piersiach, jemu też się podoba, jednak nie okazuje tego w ogóle. Nagle płomienie w palenisku zmieniają się na zielone. Wychodzi młody mężczyzna, otrzepuje swój strój i skupia swą uwagę na towarzyszu.
–
Wszystko w porządku? – Cichy szept pierwszego faceta przecina ciszę.
–
Tak jak obiecałem – odpowiada, wpatrując się w niego. Po kilku chwilach dodaje –
to była twoja decyzja. Teraz męcz się z konsekwencjami. – Echo jego słów
roznosi się jeszcze długo po tym, jak zniknął w czeluściach ognia. Brzmi to jak
najgorsza z klątw.
–
Całe życie sie z nimi borykam – mruczy tajemniczy człowiek w pustkę.
~~*~~
*- Tak, wiem, że różnica wynosiła 19 lat, ale co zrobić? To moje opowiadanie.. ;)
Cześć!
No i minął kolejny miesiąc. Jestem w miarę zadowolona z rozdziału, ale opinię zostawiam wam.Ogłaszam wszem i wobec! Mam BETE! Florence podjęła się tego zadania z czego bardzo się cieszę. Musze jednak wam tyci pomarudzić. Mało komentarzy było pod poprzednim rozdziałem. Nie podobał się? Oby ten spełnił oczekiwania. Jejku chcę wam jeszcze złożyć najserdeczniejsze życzenia z okazji Świąt Wielkiej Nocy. Trochę wcześnie, ale nie spotkamy się potem. Nic więcej nie mówię tylko czekam na wasze komentarze.
Cukrowy baranek ma złociste różki pilnuje pisanek na łączce z rzeżuszki.
A gdy nikt nie patrzy, chorągiewką buja i cichutko beczy Święte
Alleluja.
Cornelia Grey..