Koszmar
"Come on, come on
Put your hands into the fire."
Rozglądałam się zdezorientowana. Zupełnie nie
wiedziałam, gdzie się znajduję. Było ciemno, strasznie ciemno, chłodny wiatr
smagał moje policzki, spojrzałam na siebie. Biała, luźna sukienka unosiła się
przy każdym mocniejszym podmuchu. Wzrok zaczął mi się w końcu przyzwyczajać do
panujących warunków. Otaczały mnie drzewa, a ja stałam na niewielkiej polanie z
Zakazanym Lesie. Przychodziłam tu wiele razy z Severusem, kiedy chcieliśmy
uciec od reszty świata. Nie powinno mnie tu być, zalewa mnie panika i wtedy to
widzę. Przede mną pojawia się światło, pomarańczowe i rażące. Dodaje mi to
odrobinę otuchy, jasny punkt zaczyna się powiększać z dużą prędkością,
przyglądam mu się zainteresowana rozwojem akcji. Wydaje mi się, że coś jest nie
tak. Nagle uświadamiam sobie co, to nie światło, to płomienie. Sześćset metrów
ode mnie wybuchł pożar, a ja mogę tylko stać i się patrzeć. Ogień ustawił się w
linii prostej jakby nie chciał nikogo przepuścić dalej. Hipnotyzująca moc tańczących
płomieni sprawia, że przestępuję z nogi na nogę, aż nareszcie wykonuję
pierwszy, niepewny krok do przodu. Dym unoszący się w powietrzu zaczął
przybierać jakiś kształt, kilka sekund później mogę go rozpoznać. Zrywam się do
biegu. Łamię po drodze leżące gałęzie, potykam się o wystający konar, ale nic
mnie to nie obchodzi. Bo dym pokazał mi oczy. Jego oczy, pełne
tłumionego bólu, niewykrzyczanego cierpienia, umierającej nadziei. Z mojego
gardła wydziera się krzyk rozpaczy, kiedy dobiegam do celu. Tuż u podnóża
płomieni leży ciało. Upadłam przy nim na kolana. Trawa zmieniła swą barwę na
szkarłatną, blada karnacja skóry stała się sina, tylko w niektórych miejscach
ubrudzona zaschniętą krwią, niezagojone rany działają jak znaki ostrzegawcze.
Potrząsam jego ramionami, sprawdzam puls, przykładam ucho do klatki piersiowej.
To nie może być prawda, nie mógł mi tego zrobić, nie umarł. Wciąż tkwiąc w
szoku kładę dłoń na jego klatce piersiowej, dokładnie na nieruchomym sercu i
dociera do mnie to co się stało. Straciłam go, straciłam miłość mojego życia.
–
Severus! – krzyczę, nie potrafię uwierzyć. Już dawno straciłam panowanie nad
moimi łzami, które płyną po policzkach, aby zatrzymać się na brodzie i na końcu
skapywać na czarną szatę mężczyzny. Powoli zaczynałam pogrążać się w rozpaczy,
cały świat runą mi na głowę, a ja jestem boleśnie świadoma każdego uderzającego
we mnie odłamka. Zaczynam mieć problemy z oddychaniem, nie mogę złapać tchu.
Duszę się i nagle... otwieram oczy. Rozglądam się po pokoju, ciężko dysząc.
Włosy przyklejają się do spoconej skóry, czuje paraliżujące przerażenie.
–
Hermiono? – Zaniepokojone spojrzenie Dracona omiata moją sylwetkę. –
Wszystko w porządku? Krzyczałaś.
–
Merlinie... – wydyszałam – To był sen. To tylko sen – wyszeptałam, zapadając
się w pościeli.
–
Chcesz o tym porozmawiać? – przesunął się tak, że teraz leżał na drugiej
stronie łóżka.
– Śnił mi się Severus... martwy. Nie ruszał się,
a ja nie umiałam go uratować. Spóźniłam się. A co jeżeli...
– Nie. Nie wolno ci tak nawet myśleć. Jeśli ty
przestaniesz wierzyć to co nam pozostanie!? Wiesz, tak szczerze to
myślałem, że po twojej mowie na spotkaniu nie zagniesz się do póki go nie
zobaczysz. A i wtedy trzeba będzie cie przez tydzień przekonywać. Tym czasem
wystarczył jeden głupi koszmar – pokręcił głową z niedowierzaniem. Mój umysł
zaczął przetwarzać jego słowa. Miał rację, nie wolno wątpić. Nie teraz. Jednak
postanowiłam nic nie mówić, zmieniłam temat.
– Od pewnego czasu dręczy mnie jedna myśl. –
Położyłam się na boku, by móc lepiej go widzieć. – Jestem uzdrowicielem, szefem
oddziału, godziny mojej pracy są elastyczne. Dziś noc spędzam w domu, ale kto
wie czy za dziesięć minut nie zostanę wezwana. Jestem po prostu dobra w tym co
robię, ale... mogłam się do tego przygotować. Uczyłam się latami, przeczytałam
wiele książek na ten temat, miałam praktyki. To dlatego mi się udało, bo miałam
solidne podstawy. Obecnie nie wiem nic o wychowaniu dzieci, powiedz mi co jeśli
się nie nadaję? Będę złą matką i moje dziecko przeze mnie stoczy się i zostanie
życiowym fajtłapą. Jest coś co mogłabym zrobić, żeby temu zapobiec, wystarczy
rzucić pracę. Stać się gospodynią domową jak Molly, wydaje się, że jest
szczęśliwa. Jednak na samą myśl, że już nigdy miałabym nie dotknąć skalpela,
nie widzieć codziennie ludzkiego serca... to po prostu nie mieści mi się w
głowie. To część mnie, głęboko zakorzeniona, wyryta symbolem wieczności w mojej
duszy.
–
Widziałem przez lata jak mała, niepozorna dziewczynka krok po kroku
systematycznie wymazuje ze słownika słowo "niemożliwe". Jej upór,
inteligencja i odwaga wyciągnęły jej przyjaciół z niejednej opresji. Matkowała
wszystkim dookoła swym przemądrzałym tonem, który do dziś śni mi się po nocach.
Hermiono Granger nie ma takiej opcji, żebyś była złą matką – skończył i zmieniając
pozycje pocałował mnie w czoło. – Poradzimy sobie – puścił oczko. Dalszą rozmowę
uniemożliwił nam pager, domagający się uwagi.
– Mój.
– Podniosłam sie szybko i zaczełam się kierować w stronę kominka, kiedy coś
wpadło mi do głowy.
– Możesz
cos dla mnie zrobić? – zapytałam.
–
Jasne.
– W
Zakazanym Lesie jest polana. Idealnie okrągła, jakiś kilometr na północ od bram
Hogwartu. Proszę Cię przeszukaj ją. – podałam wskazówki i patrzyłam jak wyraz
jego twarzy zmienia się ze zdziwionej w spokojną. Kiwną w końcu potwierdzająco,
a ja weszłam do kominka pół minuty później.
–
Szpital św. Munga! – krzyczę i czuję jak pożerają mnie płomienie zupełnie inne
od tych ze snu.
Wypadam
z kominka w same centrum chaosu. Ostry dyżur to kłębowisko kilkudziesięciu
ludzi, którzy nie wiedzą co robić, przynajmniej tak to wygląda z boku.
–
Panno Granger w dwójce na panią czekają – powiadamia mnie jakaś recepcjonistka,
wciągam gumowe rękawiczki i biodrem popycham drzwi.
– Co
mamy? –pytam wchodząc.
–
Brak czynności mózgu. Rodzina zgodziła się na pobranie narządów. Twój pacjent
pan Shepherd ma nowe serce. Pośpieszmy się. – oznajmia ordynator urazówki o
orientalnej urodzie, szczycący się rozbrajająca szczerością. Trzeba się zawsze
dwa razy zastanowić zanim zadasz mu pytanie, bo w końcu... może się okazać, że
tak na prawdę nie chciałeś poznać odpowiedzi. Przywołuję krótkim
zaklęciem stetoskop i sprawdzam stan mężczyzny.
–
Ktoś dziś zapłacze, by jutro ktoś inny mógł się śmiać – mówię, odkładając
kartę.
–
Przebierz się, to będzie długa noc. Przygotuję salę, powiadom zainteresowanych.
– Garelick rzuca ostanie spojrzenie i wychodzi. Do jego opisu zapomniałam
dodać, że jest odrobinę bucowaty, ale posiada ogromny talent i potrafi działać
szybko oraz co najważniejsze skutecznie. Wzdycham ciężko i idę w ślady mojego
kolegi.
Przebrana
w mój zwyczajny granatowy kombinezon, zaplatam włosy by wszystkie ukryć w
czepku. Za chwilę powiadomię pana Shaphard'a, że dostał nową szansę, więc
zaczynam czuć już lekkie podekscytowanie. To dobra wieść, a ulga jaka ogarnia
wszystkich jest nie do opisania. Staram się nie myśleć o tym, że ktoś inny
musiał umrzeć, na sam koniec zrobił coś niesamowitego, podarował najpiękniejszy
prezent na świecie i na tym trzeba się skupić. Przekonałam się o tym dawno temu,
na samym początku kariery, ósmy kolor tęczy nie zawsze przynosi szczęście,
warto to sobie przypomnieć od czasu do czasu. Wstaje energicznie, jak za każdym
razem kiedy mam cel do osiągnięcia. Żwawym krokiem przechodzę korytarze,
spychając życie prywatne w najciemniejsze zakątki umysłu. Sala 5478 nie różni
się wyglądem od innych, jasne ściany, dwa łóżka, fotele dla odwiedzających,
szafki na rzeczy prywatne. Nic specjalnego, a jednak lubię ją najbardziej od
czasu, kiedy jej stałym bywalcem jest w średnim wieku brunet o piwnych oczach i
miłym uśmiechu. Atmosfera w tym pomieszczeniu zmieniła się nie do poznania,
wchodzisz tu i czujesz to. Wręcz widzisz czystą miłość, w tylu różnych
odmianach, tak głęboką, tak piękną, że tylko zazdrościć. Clark - zwracamy się
do siebie po imieniu, ze względu na długą znajomość - miał cudowna rodzinę.
Codziennie jego matka przynosi mu ciasto jagodowe, kusząc apetycznym zapachem
cały oddział, jej siła i wielka nadzieja nigdy nie pozwoliły by ukochany syn
przechodził przez załamanie. Żona Shepherd'a to anioł, robi co może żeby
choroba męża nie oddaliła go od dzieci, które spały teraz na kanapie. Zapewne
jak zwykle zasiedzieli się i ze zmęczenia padli, po kolejnym wyczerpującym
dniu. Słodka blondynka Alice miała zaledwie pięć lat, a jej gotowy do figli w
każdym momencie brat, Brain był tylko o rok starszy. Na fotelu kimała matka
maluchów, a mój ulubiony pacjent wpatrywał się w nią jak w obrazek.
– Czy
to nie za późna pora jak na odwiedziny, Hermiono? – skupił na mnie swoją uwagę,
a jego głos przebudził żonę. Podchodzę do niego powoli i kładę dłoń na
ramieniu.
– To
idealna pora, by podarować Ci nowe życie, Clark. – Usta rozciągają mi się w
pierwszym, szczerym uśmiechu od dawna. Widzę jak w oczach mężczyzny zbierają
się łzy niedowierzania, a jego kobieta rzuca mu się na szyję z głośnym piskiem
radości.
– Jak
tylko będziemy gotowi, zabieramy Cie na blok. Przygotuj się.
Strumień zimnej wody opłukuje moje zmęczone ręce, dając odrobinę ukojenia. Przestępuję w końcu z nogi na nogę, bo wyczuwam zbliżający się skurcz uda. Mój towarzysz milczy jak zaklęty i po mału mam już dość. Tyle godzin, a on nie pisnął nawet słowa. Zaczynam się poważnie zastanawiać kim on do cholery jest? Ostry dźwięk pagera przerywa niezręczną ciszę, Garelick sprawdza wiadomość.
–
Dobra robota – rzuca i znika. Wywracam oczami, a moje myśli zaczął nękać
pomysł, że przeszkadza mu moja płeć. Mam co prawda dwudziesty pierwszy
wiek, ale wiem, że zdarzają się jeszcze tacy idioci, którzy mają problem z
kobietami-mogochirurgami. Wycieram ręce, kiedy drzwi lekko skrzywią informując
o czyimś przybyciu. Odwracam głowę, wrzucając jednocześnie zużyty ręcznik do
śmietnika. Do pomieszczenia wszedł Draco, uśmiecham się do niego.
–
Operacja? – pytam spokojnie.
– Nie
– kreci głową, a ja w końcu dostrzegam jego przygnębienie. Całe moje ciało
przygotowuje się na cios, uśmiech zamiera, starannie okrywam się
pancerzem. Znalazł go, już to wiem, nie jestem tylko pewna w jakim stanie.
Jedyne co przychodzi mi do głowy w tym momencie to:
–
Żyje? – Krótkie, udręczone skinienie, powoduje minimalną ulgę. Żyje, ale nie
wiadomo jak długo.
–
Gdzie?
–
Próbują go ustabilizować na ostrym dyżurze – szepcze. Przymykam oczy,
przecieram dłonią czoło, następnie wymijam blondyna. Z dumnie uniesioną głową,
idealną maską spokoju i wirującą magia wokół mnie idę do rodziny pacjenta.
Przekazuję dobre wieści, zmuszam mięśnie do uśmiechu, zapewniając, że nic
wielkiego nie zrobiłam, chodź uratowałam życie, odwlekam nieuniknione. Po
wylewnych podziękowaniach, idę zmierzyć się z moim koszmarem. Ja Hermiona Jean
Granger, urodzona 19 września 1979 roku. Wychowana w mugolskiej części Londynu,
w wieku jedenastu lat otrzymałam list ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart,
dowiadując się, że w moich żyłach płynie magia. Na pierwszym roku nauki
przeżyłam atak trolla górskiego, zaprzyjaźniłam się z Harry'm Potter'em i
Ronaldem Weasley'em, pomogłam pokrzyżować plany samego Lorda Voldemorta.
Wybudziłam się po spetryfikowaniu przez bazyliszka, pomogłam uratować Syriusza
Blacka, przetrwałam utonięcie. Założyłam Gwardię Dumbledora łamiąc wszystkie
zasady, wyruszyłam walczyć do Ministerstwa Magii. Niszczyłam horkruksy w
różnych częściach kraju, walczyłam w ostatecznej bitwie, by wyjść z niej w
jednym kawałku. Zostałam uzdrowicielem, magokardiochirurgiem, ordynatorem
oddziału, specjalistą światowej sław, by zakochać się w moim byłym nauczycielu.
Mężczyźnie starszym o siedemnaście lat, człowieku o paskudnym charakterze,
mającym wiele twarzy. Szpiegu doskonałym, kłamcy perfekcyjnym. Porzucona przez
niego dowiedziałam się, że jestem matką jego dziecka. Severus Snape stał się
częścią mojego życia, jedyna prawdziwą miłością. Ukojeniem w chwilach
załamania, podparciem w ważnych decyzjach. Ja Hermiona Jean Granger, kobieta i
matka potomka Mistrza Eliksirów, mijam naszych przyjaciół, z dumą i dystansem
emanującym wokół mnie, patrzę jak Ginevra Molly Weasley-Zabini stara się
przywrócić akcję serca, które przez rok biło tylko dla mnie. Moją duszę
przedziera ogłuszający dźwięk maszyny, pokazującej nie pracujący mięsień
sercowy. Ja Hermiona Jean Granger jestem świadkiem spełniającego się koszmaru.
"Ja umiem bez Ciebie
żyć. Umiem. Ale nie chce, nigdy nie chcę." ~~*~~
Cześć!
Spóźniona jak cholera i bez bety. Przez chwile myślałam, że znów was zawiodę. Wraz z wakacjami opuściła mnie moja wena i nijak nie mogłam się zmobilizować. Pomysł się ulotnił nwm gdzie, ale na pewno daleko. W końcu dziś nastąpił przełom i udało się. Na początku uważałam ten rozdział za niespecjalny, ale koniec końców przekonałam się do niego. Proszę o szczere opinie. Następny rozdział w październiku o ile szkoła nie opróżni mej głowy całkowicie. Ilość lektur przeraża, a matematykę ostentacyjnie przemilczę. A wam jak rozpoczął sie nowy rok szkolny?
Cornelia Grey.