Chmury ponownie zakryły księżyc i wszystko przykryła ciemność. Przez chwilę, gdy patrzyłam w dół i zdałam sobie sprawę, że wszystko skończone, chciałam rzucić się za nim, bo z pewnością nie było mowy żebym mogła teraz żyć dalej.
Składam zamaszysty podpis na wypisie Severusa Snape'a. Dotrzymał
umowy i zachowywał się jak należy przez ostatnie dwa dni, więc teraz moja
kolej. Umówiłam się z Draco, że będzie go odwiedzał i sprawdzał jego stan. Poza
tym w zamku zawsze jest Madame Pomfrey, dlatego z czystym sumieniem uwalniam
się od problemowego pacjenta. Niech idzie w świat i da mi święty spokój.
Pogodziłam się już z tym, że najwidoczniej nie było nam pisane. Mam pracę,
którą kocham, przyjaciół, na których mogę liczyć i najważniejsze dziecko,
dzięki któremu wiem, że jutro nastanie. Może takie było moje przeznaczenie?
Przewrotny los okrężną drogą prowadzi mnie ku szczęściu. Wciąż jednak czekam,
przerażona, że ono nie nadejdzie. Tęsknota za tym co było, z dnia na dzień
przygniata mnie coraz bardziej i na prawdę zaczynam się bać, że w końcu jej nie
udźwignę. Czuję to głęboko w kościach, ta chwila nadchodzi, zbliża się po
cichu, aż przygniecie mnie całkowicie i wtedy... kolejnej szansy już nie
będzie.
Zapinam guzik od
spodni kiedy ktoś puka do drzwi przebieralni. Widzę jego cień przez
zmatowiałe szkło i rozpoznaje sylwetkę mojego przyjaciela. Zaczyna ogarniać
mnie irytacja.
– Jeśli przyszedłeś tu by zmusić mnie do ponownego włożenia
kitla, to przysięgam, że uduszę Cię jego paskiem – krzyczę wzburzona.
–Miałam czterdziestoośmiogodzinny dyżur i chce do domu.
– W zasadzie to ja muszę tu zostać, wiozą mi pacjenta na izbę.
Problem polega na tym, że miałem odprowadzić profesora do jego komnat w
Hogwarcie. Czy mogłabyś? – kończy niezręcznie, wiedząc, że nie jestem
szczęśliwa z tego powodu.
– Twój ojciec? – podejmuję próbę ratunku samej siebie i zapinam
koszulę.
– Wiesz, że Snape potrzebuje magomedyka – tłumaczy
cierpliwie.
– Dumbledore? Nie jest uzdrowicielem, ale zna się na rzeczy i w
razie co nas wezwie. – Wychodzę z szatni, zaczynam wrzucać moje rzeczy do
torebki.
– Granger, nie rób z tego wielkiego halo. Nie każe ci za niego
wyjść, proszę tylko abyś odprowadziła go do domu i uciekła gdzie masz ochotę –
rzuca pośpiesznie, bo wzywają go na ostry dyżur.
– Wisisz mi wielki kubeł lodów śmietankowych, a twoje jedno noce
przygody przestaną paradować po mieszkaniu półnagie. – Dobrze wie, co mam na
myśli. Kilka dni temu miałam okazję wpaść na jakąś młodą szatynkę w mojej
kuchni, grzebała w szafkach mając na sobie tylko bieliznę i jego koszulę. W
ogóle nie krępowała ją moja obecność.
– Stoi. – Zanim zdążę coś jeszcze dodać, znika za drzwiami.
Eh... w co ja się znowu wpakowałam. Zabieram torbę, wypis leżący na biurku i
odliczam do dziesięciu.
Kilka minut później wchodzę do białego pokoju, w którym w
centralnym miejscu znajduje się łóżko. Pod ścianami stoją różne aparatury, a
żaluzje w oknie są zasunięte tak, aby promienie słoneczne nie przedostały
się do środka. Na brzegu posłania ubrany w czarną koszulę i spodnie siedzi
Severus Snape nerwowo podrygując nogą, obok niego leży marynarka i niewielka
torba z resztą rzeczy. Jego spojrzenie pochmurnieje, gdy tylko mnie zauważa,
mocno zaciska szczękę.
– Profesorze – mówię w wyrazie szacunku i powitania.
– Panie profesorze, jeśli przyszłaś zmusić mnie do
ponownego założenia piżamy to przysięgam, że Cie uduszę. Zawarliśmy umowę,
dotrzymałem słowa – syczy, a ja muszę obrócić głowę, by nie wybuchnąć mu
śmiechem w twarz. Użyłam tego samego zdania chwilę wcześniej w rozmowie z
Draco. Czasami jesteśmy tak podobni.
– Nie profesorze. Przyniosłam wypis, ja również wywiązuję się z
obietnic. Zaszły jednak pewne zmiany, wiem, że Pana chrześniak miał
eskortować Pana do komnat w Hogwarcie. Wystąpiły pewne okoliczności, które
zmusiły go do pozostania na oddziale, ja się dziś profesorem zajmę – uśmiecham
się grzecznie, choć nie wiele ma to wspólnego ze szczerością.
– Przeklęty dzieciak, na nikogo nie można liczyć. Nie potrzebuje
opiekunki, Granger. Sam sobie poradzę – warczy, wstaje, zakłada marynarkę i
machnięciem różdżki odsyła walizkę do domu, następnie dumnie wyprostowany
zamierza mnie wyminąć.
– Profesorze, po co to dziecinne zachowanie. Dobrze Pan wie, że
magomedyk musi Pana odprowadzić. Przykro mi, że to akurat muszę być ja, bo od
dziesięciu minut powinnam być w moim łóżku. Jestem zmęczona, wykonajmy swoje
obowiązki i obym nie zobaczyła Pana przez najbliższe kilka miesięcy –
odpowiadam zirytowana.
– Panie profesorze - syczy i pokazuje ręką drzwi. – Panie
przodem – mówi ironicznie. Wzdycham ciężko, ale wręczam mu teczkę z
dokumentacją medyczną i obracam się na pięcie. Drogę do windy pokonujemy w
milczeniu, ciekawie robi się kiedy do niej wchodzimy. Elektryczny prąd
przebiega między nami, jesteśmy sami, wspomnienia naszego pierwszego razu
atakują z pełną mocą. Robi mi się gorąco, więc odpinam jeden z guzików mej
bladoróżowej koszuli. Opieram się o ścianę, kurczowo ściskam uchwyt torebki.
Moje ciało wariuje, ogień rozpala je od środka, tak rozpaczliwie pragnę go
dotknąć. Moja, nie nasza magia wiruje w namiętnym tangu tuż przed naszymi
nosami. Zerkam kątem oka na Severusa, choć próbuje zachować żelazne opanowanie,
zauważam sztywność w jego postawie i napięte mięśnie, patrzy prosto przed siebie
na zamknięte drzwi. Jesteśmy tak blisko, dosłownie dzielą nas centymetry, jakże
łatwo byłoby przyciągnąć go do siebie i znów poczuć jego usta na moich. Z
jaką rozkoszną łatwością mogłabym złamać wszystkie swoje postanowienia. Nagle
wciąga cicho powietrze, zerka na mnie przelotnie, a w hipnotyzujących
tęczówkach maluje się szok, choć znika tak szybko jak się pojawił. Jeszcze
kilka miesięcy temu ta sytuacja skończyłaby się namiętną nocą pełną uniesień, a
dziś... już jesteśmy innymi ludźmi. Winda zatrzymuje się w końcu na
parterze z cichym dźwiękiem, uwalniając nas od gorzkiego smaku wspomnień.
Szkoda, że nigdy nikomu nie opowie czego świadkiem była, przez te kilka
krótkich minut, kiedy dwójka byłych kochanków rozpaczliwie walczyła o
zachowanie godności, choć wszechświat krzyczał, by się poddali. Ogień i woda,
ziemia i powietrze stoczyli bój, by zakończyć go smutnym remisem. Idziemy do
kominków ramię w ramię, znów mnie przepuszcza, więc uciekam w płomienie, jednak
tuż przed zniknięciem, widzę jak wpatruje się we mnie z pełną koncentracji
miną.
Jego komnaty na pozór wyglądały tak samo, ale... aura nie ma nic
wspólnego z tą, którą uważałam za dom. Jest w niej coś innego, dziwnego.
Przygotowuję różdżkę, rozglądając się uważnie i starając wyłapać kolejne zmiany,
przez to wszystko zapomniałam odsunąć się od paleniska. Severus wpadł na mnie,
sprawiając, że ledwo utrzymałam równowagę.
– Ty idiotko, nie pomyślałaś, że wypadałoby się odsunąć? – pyta,
wściekle mrużąc oczy.
– Cicho, coś jest nie tak – odpowiadam, a on zauważa moją
różdżkę, ułamek sekundy później sam trzyma swoją.
– Ktoś tu jest – szepcze.
– Wiem, wyczułam. Ta atmosfera nie ma nic wspólnego z tobą –
mówię, od razu tego żałując. Przesadziłam, za dużo zdradziłam i nie mam
nadziei, że nie zauważył, bo po raz kolejny dziwnie na mnie spojrzał.
– Ciekawe skąd to wie... – Nie dokończył, bo drzwi z prawej
strony się otwierają i wychodzi z nich wysoka blondynka. Nie wątpliwie
uchodzi za piękną, ma pełne usta, prosty nos i błękitne oczy. Jej ponętne
kształty sprawiają, że nie mam wątpliwości, iż gdyby spotkała tu Dracona byłaby
jego kolejną przygodą. Ubrana jest w fioletową szatę z dekoltem, nie ma
więcej niż trzydzieści lat. Zauważam jak na jej widok Severus się
rozluźnia i opuszcza różdżkę.
– Penelope? – pyta zszokowany.
– Severusie, przecież ty jesteś w szpitalu – kobieta patrzy na
niego jakoś dziwnie, jakby znała go od tej samej strony co ja kiedyś.
– Wypisali mnie, choć nie do końca pozwolili o sobie zapomnieć –
krzywi się, zerkając na mnie kątem oka.
– Przepraszam, że zajmuje twoje komnaty. Dyrektor zatrudnił mnie
na twoje zastępstwo, a że komnaty należą się nauczycielowi, to mnie tu
zakwaterował – wzrusza ramionami, czując się winną.
– Rozumiem, teraz jednak gdy wróciłem, pojawia się problem. –
Rozumiem!? Rozumiem!? To śmieszne, normalnie zwyzywałby ją od najgorszych mając
głęboko czy miała gdzie spać. Jak to ona ją zna. Tą oszałamiającą
blondynkę, całkowite przeciwieństwo mnie. Jesteśmy jak dzień i noc, w dodatku jest do niego podobna, sto razy bardziej ode mnie. Mistrzyni Eliksirów,
ślizgonka – wnioskując z zachowania, była uczennica - jakoś musieli się poznać,
a skoro tak ciepło – jak na niego – ją przywitał, musiała być ulubienicą, chlubą
Slytherin'u. Jest z nią na ty, a co najważniejsze ona nie została usunięta z
jego wspomnień. Ja nie mam nawet tyle. Zmieniam swą postawę, zakładam maskę,
sztuczny uśmiech szpeci mą twarz. Znów cierpię, a obiecałam sobie żadnych
więcej łez. Nieoczekiwanie ma wątła, krucha nadzieja po raz kolejny umarła.
Doświadczyłam już tyle bólu przez Severusa Snape'a, powinnam nabrać jakiejś
odporności, mogłabym zapomnieć tak jak on. Wszystko na co tak ciężko
pracowałam, szlak trafił przez jedną nic nie znaczącą kobietę, która
nieproszona wepchnęła się w moje życie. Znów zaczyna się gra.
– Nie miałam okazji się przedstawić, Hermiona Granger – wyciągam
dłoń.
– Penelope McGowan, jesteś tą Hermioną Granger? Bohaterką
wojenną? – pyta podekscytowana, a ja powstrzymuje się od wywrócenia oczami,
obok Severus prycha szyderczo pod nosem.
– Jestem magokardiochirurgiem, bohaterem wojennym jest Profesor
Snape – uśmiecham się sztucznie.
– Nie, nie, jesteś przyjaciółką Harry'ego Potter'a, miałaś ogromny
wpływ na wynik tej wojny – przekonuje dalej. Nigdy chyba nie pozbędę się tego
przydomka "przyjaciółka Potter'a".
– Mam twoją biografię " Kujonka, przyjaciółka, wiedźma –
Hermiona Granger, bohaterka mugolskiego pochodzenia" autorstwa...
– Rity Skeeter, nie wierz w nic co wychodzi spod jej pióra. Stek
kłamstw – stwierdzam zirytowana. Głupie babsko. Wyciągam z torebki butelki z
eliksirami i dokładnie zapisany pergamin z instrukcjami.
– Przepraszam, bardzo miło się rozmawia, ale jestem zmęczona.
Profesorze, wszystko ma Pan napisane, jutro odwiedzi Pana Draco, proszę
stosować się do zaleceń i w razie potrzeby wysłać nas patronusa albo skrzata –
odwracam się w stronę kominka, gdy czuje ostry ból w okolicy brzucha. Syczę,
krzywiąc się przy tym i kładę rękę na wystającym brzuszku. Kręci mi się w
głowie, muszę się czegoś złapać.
– Pano Granger! – krzyczy Severus i szybkim krokiem podchodzi do
mnie. Chwyta mą dłoń pomagając usiąść, sprawiając jednocześnie, że opieram się
o jego tors i choć to absurdalne w tej chwili, gdzieś w zakamarku mego umysłu
pojawia się myśl, że oto znów znajduję się w jego ramionach.
– Co się dzieję? Co Panią boli? – mówi stanowczo, pomaga mi jego
opanowanie. Jestem w dobrych rękach, on widział i zajmował się o wiele gorszymi
przypadkami. To weteran wojenny.
– Nic mi nie jest– zaciskam zęby.
– Nie czas na głupotę, kobieto – wykonuje ruch różdżką,
wywołując patronusa - "Granger źle się czuje, jest u mnie. Pośpiesz
się!" Idź do Draco Malfoy'a – warczy.
– Nie do Draco, on operuje, do Ginny
– zaczyna brakować mi tchu. Oczy zaczynają łzawić, widok się rozmazuje. Widzę
jeszcze zirytowany wzrok Snape i pochylającą się nade mną McGowan, nie chce jej
tu i pragnę to powiedzieć.
– Sev... – to ostatnie co udaje mi się wyszeptać, kiedy ogarnia
mnie ciemność.
~~*~~
Cześć!
Myślę, że za dzisiejszy rozdział powinniście podziękować moim nieobecnym nauczycielkom. Gdybym nie miała dwóch godzin zastępstw i hisu, to pewnie jeszcze byście poczekali. Rozdział w tym miesiącu zaliczony, kolejny w przyszłym, nie mam pojęcia kiedy. Jak znajdę czas, bo czasami nawet jak go mam to jestem tak zmęczona, że mogę tylko siedzieć i gapić się na pustą kartkę. Stworzyłam dla Was nową zakładkę na pytania. Tam kierujcie wszystkie niewiadome, bo potem pod rozdziałem robi się bajzel. Proszę o szczere opinie w komentarzach. A ponieważ się już nie zobaczymy to na nadchodzące święta Wielkiej Nocy życzę Wam wszystkiego co najlepsze, uśmiechu na twarzy, tego prawdziwego ( nie bierzcie przykładu z mojej Hermiony), żeby jedzenie nie poszło w biodra, szczęśliwej miłości i żeby Was grypa nie dopadła. Wesołego jajka!
Cornelia Grey
P.S. A i najważniejsze, baaardzooo mokrego dyngusa!