"All you need is love"
Każdy w
swoim życiu ma ten jeden, konkretny moment. Dopada on wszystkich bez wyjątku,
najczęściej wtedy gdy się go nie spodziewamy lub gdy jest już za późno.
Patrzymy na datę w kalendarzu, stojąc w tym samym miejscu od dziesięciu minut i
próbujemy zrozumieć jak to możliwe, że już czwartek, przecież dopiero co był
poniedziałek. Wpatrujemy się w lustro zastanawiając się ile mamy lat, kim
jesteśmy i gdzie zgubiliśmy marzenia. Siedzimy wspominając, bo na więcej nie
mamy sił. W głowie kłębią się pytania bez odpowiedzi. Kiedy ostatni raz byłam
szczęśliwa? Kiedy powiedziałam komuś, że mi zależy? Kiedy czułam, że mi zależy? I w końcu zalewa nas panika, serce
przyśpiesza, temperatura spada, a potem przez mur natrętnych myśli przebija się
jedno zdanie… czy zdążę to naprawić?
Rozglądam
się po Sali, aby skończyć potrzebuję jeszcze kilkunastu minut. Nie mogę ich
narażać, nawet jeśli to jest zwykły próbny alarm. Istnieje małe
prawdopodobieństwo, że tak jest, ale lepsze to niż nic. Nie mogę ich narażać.
Mój wzrok spotyka stalowe tęczówki najbliższego mi przyjaciela.
– Kto chce może wyjść, poradzę
sobie sama – nie przerywam kontaktu wzrokowego. Dobrze wiem co może oznaczać
zwłoka, już to przeżyłam, chyba dlatego nie odczuwam takiego strachu jak
powinnam. Personel jednak jest niezdecydowany.
– To polecenie służbowe, niech
każdy opuści to pomieszczenie i ewakuuje się z resztą szpitala – rozkazuję,
wychodzą, jedni chętniej inni mniej. Żyjemy w świecie magii, tu jeśli jesteś
dobry pokonasz sam sześciu przeciwników, a ja jestem Hermiona Granger,
bohaterka wojenna, przyjaciółka wybrańca, mózg złotej trójcy, jestem po prostu dobra.
Wracam do mojego pacjenta, ale w pełni skupić mi się na zadaniu nie pozwala
natarczywe spojrzenie Draco. Podnoszę pytająco brew.
– Jesteś najgłupszą kobietą na
świecie – mówi tylko, a następnie zabiera się do pomocy. Nie odpowiadam, bo co
mogłabym rzec, prawdopodobnie ma rację. Uśmiecham się pod nosem, w dwójkę
pójdzie szybciej.
Tylko jedna osoba byłaby na
tyle szalona, zdesperowana i niemądra, by atakować największy szpital w świecie
czarodziejów. To ta sama osoba, która wcześniej uciekła z Azkabanu, zabiła
więźnia i uderzyła w Ministerstwo– Barty Crouch Junior. Nie wiem
tylko dlaczego. Budynek rządu jeszcze rozumiem, to oni go zesłali, jego ojciec
był tam szychą. Jednak teraz to nie miało sensu.
– Próbuję to rozszyfrować. Jaki
jest powód tego ataku – odzywam się po dłuższym czasie. Jak do tej pory szło
nam możliwie, wykonywał moje polecenia i czasami rzucił nawet jakąś nieśmiałą
propozycję innego rozwiązania.
– U śmierciożerców cel jest
jeden, Hermiono. Zawsze taki sam, śmierć. A tu jest pełno ludzi, których można
zabić, nie miej co do tego wątpliwości – tłumaczy, nie patrząc mi w oczy, wiem
o czym myśli.
– Tylko krowa nie zmienia
poglądów – odpowiadam ni z gruszki ni z pietruszki, ale chce poprawić mu humor.
Udaje mi się, bo najpierw patrzy na mnie z kpiną, a potem nie wytrzymuje i
wybucha czystym śmiechem.
– Czasami jak coś powiesz –
kreci głową z politowaniem.
– Słyszałam gdzieś, że po
napadzie na Ministerstwo zaginęła jakaś kobieta. To dziwne, w świecie magii bardzo
łatwo przecież znaleźć osoby. Aurorzy się lenią i tyle– mówię oburzona. Gazety
od tygodni trąbią tylko o tym, zdjęcia zaginionej walają się wszędzie.
- No proszę, kim jesteś i co
zrobiłaś z Granger? Jestem zszokowany, ciekawe co Potter powie na tak mocne
słowa? – żartuje sobie ze mnie. Z zadowoleniem stwierdzam, że powinniśmy zaraz
skończyć. To dobrze, szef powinien odetchnąć z ulgą, chyba przyprawiliśmy
biedaka o zawał. Wysłał nam już dwa patronusy i co dwadzieścia minut włączają się
nasze pagery. Tak jak w tej chwili.
– Myślę, że gdybyśmy nie
zarabiali tyle kasy dla szpitala, to dziś pożegnalibyśmy się z robotą – kręcę
głową, a blondyn wzrusza ramionami. Jestem trochę zdziwiona, powinnam odczuwać
lęk, podenerwowanie, a jedyne co czuję to determinację, ale to dobrze, tak mi
się wydaję. Stres powoduje błędy. Teraz kiedy skończymy, musimy jeszcze tylko
bezpiecznie wydostać się z budynku. Uda nam się. Za drzwiami rozlega się huk,
nasze głowy natychmiast obracają się w tym kierunku, po dźwięku jaki powstał
stwierdzam, że to taca z narzędziami upadła na płytki. Światło nad nami
ostrzegawczo mruga, przełykam ciężko ślinę. Adrenalina wypełnia moje żyły,
droga ucieczki jest odcięta, szpital objęty jest zaklęciem uniemożliwiającym teleportacje,
aby zapobiec ucieczką. I niech ich szlag teraz trafi za ten głupi urok.
Wyciągam różdżkę, gotowa do walki, wcześniej jednak zabezpieczam leżącego na
stole mężczyznę. Draco palcem pokazuje, żebym była cicho, potem gasi światło,
sprawiamy wrażenie jakby nas nie było, może osoba za drzwiami się nabierze.
Nasz główny problem polega na tym, że w znajdującej się Sali operacyjnej, nie
możemy za bardzo czarować. Wiele z zaklęć zostało zablokowanych, a wszystko dla
bezpieczeństwa, aby nikt nie przyszedł w trakcie zabiegu i nie zabił bezbronnego
człowieka. Zostaliśmy więc skazani na obronę typowo fizyczną albo ograniczone
czary. Czas pogodzić się z faktem, że mam marne szanse będąc w ciąży. Mój
przyjaciel podszedł po cichu do drzwi by w razie co zaskoczyć delikwenta, a one
jak na zawołanie otworzyły się na oścież mocno uderzając w ścianę i w smudze
światła, które wpadło do pomieszczenia pojawił się śmierciozerca odpowiedzialny
za to wszystko. Barty wygląda jak trzy ćwierci od śmierci, jest wychudzony, a
ubranie, które z całą pewnością jeszcze kilka godzin temu byłoby uważane, za
porządne teraz są podarte i ubrudzone.
Jego włosy posiwiały od pyłu, a oczy przedstawiały jedno– szaleństwo. Na jego
ramieniu wspiera się młoda kobieta, szczupła brunetka, która z całą pewnością potrzebuje
pomocy. Jej zakrwawiona koszulka przyległa do ciała, nogi się pod nią uginają i
stoi w pionie tylko dzięki mocnemu uściskowi przestępcy.
– Granger – warknął
nieprzyjemnie.
– Crouch – odpowiadam tym
samym. Głowa dziewczyny odchyla się w tył, traci przytomność. Dzięki temu
lepiej się jej przyglądam, Merlinie… to Mary Lingwood, której bezskutecznie
szukają aurorzy. Przełykam ślinę, jeśli dobrze to rozegram jest szansa aby stąd
wyjść. Draco jednak psuje ją, kiedy od tyłu atakuje, Barty puszcza kobietę, a
ta upada z łoskotem na podłogę, podbiegam do niej. Draco walczy tym co może,
nad głową świstają mi zaklęcia, a sala co chwilę rozbłyska kolorowymi
światłami. Przypomina to wybuch fajerwerków, powstaje ogłuszający hałas za każdym
razem kiedy chybiają i odbijają się od ścian. Oceniam stan pacjentki,
utrzymując barierę ochronną nad niczego nieświadomym mężczyzną na stole i badam
jednocześnie ofiarę. Krzyczę zaskoczona, bo żółty promień śmignął mi cal od
twarzy. Łapię kobietę pod ramiona i próbuję zaciągnąć ją w utworzone przeze
mnie pole ochronne, które słabnie z każdą minutą. Za długo nie odpoczywałam,
mój stan fizyczny odbija się na mojej magii i niewiele mogę z tym zrobić.
Doczołguję się w końcu na miejsce, ale to wcale nie oznacza, że jest w porządku.
Nic takie nie jest i przekonuję się o tym raz jeszcze, gdy mój przyjaciel pada na
ziemię. Uderzył w niego odłamek spadający z sufitu. Znowu krzyczę, teraz
głośniej niż wcześniej, w oczach mam łzy. Muszę go bronić, mobilizuje wszystkie
siły i rzucam się między Crauch a Draco w idealnym momencie, by odbić zaklęcie.
Robię to czego uczyłam się w szkole, czego nie oszczędziło mi życie i czego
miałam nadzieję nie robić już nigdy– walczę. Złość miesza się z adrenaliną,
bariery ochronne są silniejsze niż przedtem, a i uroki jakie rzucam mają
potężną moc. Jestem czarownicą, której się boją i udowadniam, że mają racje. Mój
przeciwnik jednak też ma motywację, jest nią szaleństwo i nic nie zdziałam wciąż
machając różdżka. Do głowy wpada mi pomysł.
– Wiesz, że to bez sensu, w końcu
któreś polegnie – krzyczę, broniąc się tarczą.
– Nie mam już nic do stracenia,
kiedy ona nie żyje – odpowiada, a oczy mu niezdrowo błyszczą. Marszczę czoło,
kto do cholery nie żyje? Ta dziewczyna?
– Mówisz o Mary Lingwood? Ma
ciężkie obrażenia, wymaga pomocy, ale żyje – tłumaczę siląc się na spokój.
– Zmuszę Cię zatem, żebyś ją
ratowała – siła z jaką rzucił kolejny urok sprawiła, że się zachwiałam, choć go
odbiłam.
– Uratuję ją bez twojego
nakazu, ale chce coś w zamian – żeby potwierdzić, że się nie poddam teraz ja
cisnęłam w niego zaklęciem, przez które odbił się od ściany, nie upuścił jednak
różdżki.
– Nie wchodzę w układy ze
szlamami – warknął prostując się.
– W takim razie ona umrze –
stwierdzam fakt, ale widzę zachodzącą u niego zmianę. W oczach zamiast samego
szaleństwa pojawia się również panika. Jemu zależy na niej, w jakiś chory i
pokręcony sposób, jednak nie ma co do tego wątpliwości. Kimkolwiek by nie była
to jest dla niego ważna. – Skończymy się nawzajem atakować, obudzę Dracona, a
on opuści to pomieszczenie razem z moim pacjentem, a wtedy zajmę się Mary. Zanim
odrzucisz moją propozycję, powinieneś wiedzieć, że ona ma jakieś pół godziny
życia – aby potwierdzić moje słowa, ograniczam się jedynie do obrony. Jeśli
pozbędę się osób, które trzeba chronić zyskam więcej sił. Crouch po kilku
minutach ledwie widocznie kiwa głową i przestaje walczyć. Rękę z różdżka wciąż jednak
trzyma uniesioną, postępuję podobnie. Kucam przy blondynie i klepie go po
twarzy, otwiera swe szare oczy zasnute mgłą. Natychmiast dotyka bolącej głowy,
z której leci stróżka krwi.
– Draco, ocknij się, jesteś mi
potrzebny –mówię ostrożnie i pomału, kątem oka obserwując niebezpiecznego
towarzysza. – Wstaniesz, weźmiesz ze sobą naszego pacjenta i wyjdziesz. Zaprowadzisz
go w bezpieczne miejsce – tłumaczę.
– Oszalałaś!? Nie ma mowy, nie
zostawię Cię tu samej – warczy, patrząc na mnie groźnie.
– Nie czas na sentymenty Malfoy,
z rozwaloną głową na nic mi się nie przydasz, a tak chociaż będziesz
bezpieczny. Nie zabije mnie, bo jestem mu potrzebna – marszczę brwi zirytowana,
po czym rozpogadzam się i dodaje – Zaufaj mi.
– On mnie zabije – mruczy pod
nosem, ale posłusznie skłania głowę. Wstaje ciężko i popycha łóżko w stronę
wyjścia. Zatrzymuje się w progu i ogląda przez ramię.
– Nie pozwól bym pożałował tej
decyzji – mówi, patrząc mi prosto w oczy. Uśmiecham się delikatnie w odpowiedzi
i patrzę na jego mechaniczne ruchy, kiedy odchodzi w głąb szpitala. Lekko przekręcam
głowę w stronę Śmierciożercy, który milczał czekając i obserwując rozwój
wydarzeń. Mam plan i puszczając Draco wolno rozpoczęłam go, jestem jednak
pewna, że Crouch też go ma. Teraz mogę zacząć się tylko modlić, aby mój był
lepszy.
– Połóż ją na stole –
rozkazuję. Nie spodziewałam się, że w stwierdzeniu iż miłość robi z nas głupców jest tyle prawdy…
~~*~~
Cześć!
Cześć!
Przepraszam,
to pierwsze co do Was powiem. Przyznam się szczerze, że nie miałam żadnej
motywacji, aby napisać ten rozdział i dlatego tyle na niego czekaliście. Jednak wasze ostatnie komentarze sprawiły,
że wzięłam się w garść i napisałam prawie wszystko dzisiaj. A to duży plus, bo
inaczej czekalibyście pewnie kolejny tydzień, ponieważ w nocy wyjeżdżam. Nie
będę was dużej zamęczać. Chyba nie mam zdanie odnośnie tego rozdziału, o wiele
lepiej czuje się w romantycznej „sferze”, ale cóż. Do przeczytanie we wrześniu!
Cornelia..