Na kartach historii
" 'Cause we'll never know when
When we'll run out of time"
When we'll run out of time"
Ryzykowne sytuacje wymagają ryzykownego podejścia. Tak
przynajmniej słyszałam.
Operuję już kolejną godzinę z rzędu, powoli opuszczają
mnie siły. Miałam co prawda krótką przerwę, ale wtedy walczyłam i zużyłam tyle
energii ile potrzebuję do pięciogodzinnego zabiegu. Kiedyś nie stanowiło to dla
mnie problemu, im dłuższa operacja tym szczęśliwsza byłam. Dziś z nadbagażem w
postaci mojej córki ledwo stoję na nogach. Sama wykonuję pracę dla co najmniej
pięciu osób, ale dam radę, muszę. Jeśli to co przeczytałam okaże się prawdą,
jest nadzieja. Przełykam ciężko ślinę i rzucam zaklęcie. Strasznie chce mi się
pić. Panna Lingwood niewiele mi pomaga, krwawienie było obfite i ledwo je
zatamowałam, jej tętnica główna przypomina ser z dziurami, w dodatku jest
strasznie delikatna. To jedna z najtrudniejszych operacji jakie kiedykolwiek
wykonałam, jeśli nie najtrudniejsza. Marszczę czoło wykonując kolejny szew.
– Wiesz, że to nie ma sensu? Już cały szpital jest
otoczony przez aurorów – odzywam się w końcu.
– Oh! Zapewne. Jednakże… – zawiesza głos. – Na razie to
ja wydaje rozkazy, moim zakładnikiem jest słynna Hermiona Granger. Potter i
Weasley pewnie wariują za drzwiami z niepokoju o swoją najlepszą
przyjaciółeczkę – rzuca szyderczo. Prycham cicho, o to na pewno. Jak ich znam
stoją pod salą z wyciągniętą różdżką do walki, a kilku osiłków trzyma ich za
szmaty by wszystkiego nie schrzanili.
– Nie przejmowałam się tak bardzo Harrym i Ronem – mówię
cicho.
– A kim? Kto bardziej od nich chciałby mieć Cie żywą? –
pyta z ironią. Uśmiecham się pod nosem.
– Severus Snape – odpowiadam
najspokojniej jak potrafię. Praktycznie stwierdzam fakt, dla mnie oczywisty jak
słońce, najwidoczniej dla niego nie, bo patrzy na mnie przez chwilę z
niedowierzaniem, aż w końcu wybuch głośnym rechotem. Nie uwierzył, a szkoda. Przypatruję
mu się ponownie kątem oka. Jest zmęczony, może nie tak jak ja, ale jednak.
Starczy, jeśli się uda. Spięte i jakby sztuczne ruchy, które wykonuje nerwowo
sugerują, że coś mu dolega. Zaszklone oczy, zmarszczone czoło, denerwująco
stuka butem o podłogę. To jak puzzle, różne, mało znaczące elementy, które należy złożyć w całość.
Strużka potu spływa mu po czole, próbuje ją przede mną ukryć szybko wycierając
tą część twarzy. Nogi zaczynają mi się trząść, dobrze, ze stół mnie zasłania i
on tego nie widzi. Łapie mnie skurcz dłoni tak nagły i gwałtowny, że wypuszczam
narządzie z reki, a ono spada na kafelki robiąc straszny hałas. Jego czujność
wzrasta.
– Nie żartuj, gryfońska maskotko. Ten parszywy zdrajca
nie widzi nic poza swoim krzywym nochalem – odpowiada jadowicie.
– Znaczy, nie wiem jak ty uważasz, ale skoro tyle lat
grał na nosie samemu Voldemort’owi to chyba nie możesz powiedzieć, że jakoś
wybitnie go znasz – mówię.
– Uważaj na słowa, szlamo – syczy, marszcząc brwi w
niezadowoleniu. Unoszę kącik ust w gorzkim uśmiechu.
– Jakoś nie miałeś problemu, z tym że jestem czarownicą
mugolskiego pochodzenia, kiedy potrzebowałeś mojej pomocy – warczę zezłoszczona.
Po mału kończę operację, czas kontynuować plan. Mam jednak lekkie opory, zastanawia
mnie jedna rzecz.
– Kochasz ją? – wypalam zanim zdążę się ugryźć w język. O
cholera, ale jestem głupia. Biorę różdżkę, gotowa do walki w razie potrzeby,
ale nic takiego się nie dzieje, żaden czarno magiczny urok nie poleciał w moją
stronę. Zamiast tego, mężczyzna patrzy na mnie długo, w zamyśleniu. Gładzi swój
nieogolony od kilku dni podbróbek, myślę, że go zaskoczyłam. Nie spodziewał się
takiego pytania, a już na pewno nie ode mnie. Siebie również zszokowałam, nigdy
nie sądziłam, że będę stać na Sali operacyjnej – moim królestwie – jako
zakładnik śmierciożercy i rozmawiać z
nim o miłości. Mam jakieś pięćdziesiąt procent na wyjście z tego cało, ale
jakby się nad tym zastanowić, codziennie mamy tylko połowę szans na powrót do
domu, a nawet tam nie jesteśmy w pełni bezpieczni, choć uparcie pragniemy
wierzyć, że jest inaczej. Śmierć idzie za nami oddalona o kilka kroków, czasem
czujemy jej oddech na karku, a później kładziemy się spać, wstajemy rano,
zaczynamy wszystko od nowa. Z czystą kartą, balansując na granicy wielkiego
kanionu, chwiejemy się jak chorągiewki na wietrze i może nie jest, aż tak źle,
skoro mamy na to szansę, może mamy więcej szczęścia niż myślimy. Może powinniśmy
odrobinę bardziej docenić kolejny nerwowy dzień w pracy? Pytając człowieka bez jakiegokolwiek
kręgosłupa moralnego, o to czy potrafi kochać, sprawdzam nie tylko to czy
leżąca na stole kobieta coś dla niego znaczy, odpowiadam sobie na głębsze
pytanie, czy on wciąż jest człowiekiem.
– Tak – szaleństwo w jego oczach przygasa na moment jak
ogień w kominku, ogrzewającym rodzinny salon. Widzę przez sekundę chłopaka,
któremu zależy i choć wiem, że powinnam nazywać go bestia po tym co zrobił w przeszłości,
dziś odrobinę mu współczuje. Milczeniem odpowiadam na jego stwierdzenie, liczę
w głowie do dziesięciu i rzucam dyskretnie zaklęcie na Mary Lingwood. Aparatura
zaczyna wariować, w pomieszczeniu rozbrzmiewa straszny dźwięk i wszystko wskazuje na to, ze moja pacjentka
umiera, a przecież dopiero co skończyłam zabieg. Przystępuję do reanimacji, trzydzieści
uciśnięć klatki piersiowej dwa wdechy.
– Co się dzieje? Co jej zrobiłaś, zdziro!? – krzyczy Crouch
z furią w głosie, ale nawet z odległości kilkunastu metrów widzę jego przerażenie.
– Nic, przed chwilą skończyłam – również podnoszę głos.
Kolejne uciśnięcia na zmianę z wdechami . Podaję epinefrynę, używam
defibrylatora. Ciało podrywa się i upada z głuchym łoskotem. Choć w ustach ma
rurkę intubacyjną to z ich kącika wylewa się cienka stróżka krwi. Zdenerwowana
i zrezygnowana zaprzestaję resuscytacji i patrzę na zegar.
– Dlaczego przestałaś!? Ona żyje? – pyta.
– Czas zgonu, druga czterdzieści trzy – odpowiadam.
Przymykam oczy ze zmęczenia, zatracam się w pisku monitora, który oznacza koniec.
Ciśnienie mi skacze, czuję jak w zawrotnym tempie bije moje własne serce,
przełykam ciężko ślinę, adrenalina znów napełnia moje żyły. Chyba wykorzystałam
jej zapas na kilka lat. Barty podbiega do kobiety i potrząsa w rozpaczliwej próbie
jej ramie. Rozlega się jego przeraźliwy wrzask, pełen bólu, jest tak głośny i
przenikliwy, że pokona chyba nawet zaklęcie wyciszające, które nałożono na
salę. Daje mu chwilę, to mój prezent dla niego, kilka sekund na pożegnanie. I
widzę to, to łzy, najprawdziwsze łzy, spływają leniwie po twarzy
wykrzywionej okropnym grymasem
cierpienia. Zaciskam dłoń w pięść, to co robię jest okrutne, ale nie mam
wyjścia.
– To ty ją zabiłeś – oskarżam go, swój wzrok kieruje na
mnie. Nie panuje nad sobą, sprawiłam jednym zdaniem, że oszalał i tą
nieobliczalną furię, która w nim szleje może ugasić tylko jedno. Moja śmierć.
Rzuca czarno magiczny urok o potężnej mocy, mający na celu zniszczenie mnie, a
ponieważ jestem już wykończona, wiem, że polegnę. Promień zbliża się z ogromną
szybkością w moją stronę, podejmuję bezsensowną próbę zablokowania go i wtedy
to się dzieje. Silne zaklęcie tarczy otula mnie zapewniając bezpieczeństwo.
Zerkam na lewo i widzę wysoka, sztywna postać ubraną w czerń od góry do dołu.
Na twarzy ma maskę seryjnego mordercy, jest spięty i więcej niż gotowy do
walki. Czekał na ten moment wiele godzin i kiedy ma tą możliwość wykorzysta ją
w stu procentach. Zalewa mnie taka ulga, ze mam absurdalną ochotę się zaśmiać,
wiec robię to pocichł i pod nosem, dziękując Merlinowi, że historie ze starych
kart, zakurzonych książek są prawdziwe.
– Łapy precz od mojej żony, bydlaku – warczy groźnie
Severus. Jest tak przerażający, że jego magia otacza go ze wszystkich stron
sprawiając, przeciwnik musi wbrew sobie cofnąć się o krok. To jest Severus Snape, którego znają i boją się
wszyscy, to jeden z najpotężniejszych czarodziei dzisiejszych czasów i nikt nie
ma co do tego wątpliwości. Mężczyźni walczą rzucając klątwy, aż na końcu dwie z
nich spotykają się w połowie drogi, widzę kumulującą się moc. Przypomina to słońce,
jasna kulka, z której wystają promienie, problem w tym, że nie mają one nieść
ciepła, one mają zabić. Ruszam się w końcu ze swojego miejsca, podchodzę do
mojego mężczyzny i zbierając ostatnie siły, przyłączam się do niego. Już po
chwili i z mojej różdżki niebieskawy promień wplata się w powstałą energie przechylając
szalę zwycięstwa na nasza stronę. Połączone zaklęcia wysyłają Craucha na
przeciwległą ścianę, zostawiając w niej wgniecenie, jego martwe ciało osuwa się
na podłogę, natychmiast tworząc czerwoną kałużę krwi. Huk jaki temu
towarzyszył, zwołał aurorów, którzy mogli się tu w końcu teleportować po tym
jak Snape zniósł urok antydeportacyjny. Przyglądam się temu co zrobiliśmy, co w
większości zrobiłam ja. Musiałam tylko go sprowokować, by zagrożenie stało się
realne. W księgach było mianowicie napisane, ze kiedy dwóch wielkich magów się połączy
i będą mieć oni dziecko, to gdy tylko zajdzie potrzeba ich winorośl ściągnie
ich do siebie łamiąc wszelkie klątwy. To przed chwilą zaszło, ostatnią deska
ratunku i moja nadzieją na szczęśliwy koniec okazała się mała Prue. Pozwalam
sobie w końcu słabość i siadam na brudnej podłodze, zbyt wyczerpana by stać.
Severus natychmiast reaguje myśląc, że upadam, łapie mnie, ale mu nie pozwalam
na to. Chce usiąść.
– To koniec? – pytam wyczerpana, Harry i Ron chcą
podejść, ale im nie pozwalam ruchem reki. Na odpowiedzi czas przyjdzie później.
Snape patrzy na mnie przenikliwym wzrokiem i wiem co mu się marzy, porządne
ochrzanienie mnie.
– To koniec, Granger – wzdycha ciężko, używając dokładnie
tych samych słów co kilka miesięcy temu. Tylko sytuacja jest inna i wbrew
pozorom ludzie też. – Choć do domu, wyglądasz fatalnie – mówi i choć nie są to
najmilsze słowa na świecie, dobrze wiem co oznaczają. Chce mieć się blisko ze
świadomością, że nic ci nie jest. Trzeba tylko mieć instrukcje obsługi do tego
faceta i odrobinę dobrzej woli. Wstaje powoli i już chce iść, gdy to się dzieje.
Kolejny huk. Uderzam w coś, czuję ciekący ból, a potem jest już tylko ciemność…
~~*~~
Czesć!
Jestem padnięta, ale szczęśliwa. Rozdział emocjonujący i zapowiadający to co nieuchronne, mianowicie... koniec. Mam nadzieje, ze się spodoba i posypią sie komentarze. Czeakm na waszą opinie z naiecierpliwością i zapraszam na październik. ;)
Cronelia Grey..