piątek, 18 sierpnia 2017

Dramione - rozdział 2



Nocne niebo przecina kolejna błyskawica. Deszcz uderza w szyby. Małe krople spływają po powierzchni szkła niczym się nie przejmując, nie mając problemów, ani uczuć. Jedyne co muszą zrobić to zatrzymać się w konkretnym miejscu. Siedzę na podłodze pod ścianą obserwując londyńską pogodę w jednej ręce trzymam pustą w połowie butelkę ognistej whisky, w drugiej, tej opartej na uniesionym kolanie mam papierosa. Łzy płyną mi po policzkach nieprzerwanie od tygodnia. Mam na sobie jedną z białych koszul mojego byłego już męża i jest mi zimno. Mogłabym się ubrać cieplej, albo napalić w kominku nic jednak nie pomoże. Próbowałam wszystkiego, czuję się jakbym zamarzła tam, głęboko w środku. Wzięłam urlop w pracy na czas nieokreślony, zaszyłam się w mieszkaniu i w zasadzie udaję, że mnie tu nie ma. Pod drzwiami leży stos nieaktualnych gazet, na ladzie w kuchni zalegają nieprzeczytane listy od przyjaciół, otwieram tylko te z pracy. Czasami chcą bym w ten sposób skonsultowała pacjenta. Pociągam kolejny łyk alkoholu licząc, że pozwoli mi zapomnieć o hańbie, której się dopuściłam. W ciągu ostatnich kilku dni powróciły do mnie niektóre wspomnienia z tego feralnego wieczoru. Wiem, że byłam w barze, poszłam do niego po dyżurze, spotkałam ludzi, rozmawiałam z obcym mężczyzną, później jest luka, następne co mi się kojarzy to Malfoy dosiadający się do mnie. Byłam już wtedy po kilku drinkach, ale rozmowa chyba się kleiła. Nie mam z nim złych stosunków, to znaczy do tej pory było dobrze. Już w trakcie wojny zaczęliśmy się dogadywać, spotykaliśmy się od czasu do czasu w różnych kątach tak po prostu by porozmawiać, można  nas było nazwać kolegami w najlepszym wypadku. Byłam jedną z nielicznych, która go szanowała. Później w trakcie bitwy osłonił mnie kiedy w moją stronę leciała klątwa, ale nigdy bym nie pomyślała, że ma w tym jakiś cel! Dobry Merlinie gdyby ktoś kiedyś powiedział mi, że zostanę nową panią Malfoy! Wyśmiałabym go w najlepszym razie.  Wzdycham ciężko i pociągam kolejny spory łyk, grzmot trzęsie ziemią, wtulam się w koszule zaciągając się jej zapachem.  Pachnie domem i bezpieczeństwem, nowe łzy lecą mi z oczu, ogarnia mnie złość. Nic z tych rzeczy by się nie zdarzyło gdyby wciąż żył! Zagryzam wargę tak mocno, że czuję metaliczny smak krwi, powstrzymuję się by nie zacząć wyć jak dzikie, skrzywdzone zwierzę, bo na to mam ochotę. Uderzam tyłem głowy o ścianę za mną, by odwrócić uwagę od tego wszystkiego co czuje, ale to nie pomaga. Kolejna błyskawica przecina niebo, a zaraz za nią rozbrzmiewa huk. Dwa metry ode mnie rozbłyska światło i pojawia się charakterystyczny dźwięk oznajmujący aportację. Powinno mnie to ruszyć zwarzywszy na to, że obłożyłam to mieszkanie tyloma zaklęciami chroniącymi zanim się tu zaszyłam, że nikt nie powinien zbliżyć się do mnie na odległość bliższą niż dziesięć metrów bez uszczerbku na zdrowiu. Mrużę oczy w wyniku tego niespodziewanego blasku światła, a kiedy plamy znikają mi z przed tęczówek wzdycham ciężko zirytowana. Na środku salonu stoi nie kto inny jak sam wybawca magicznego świata, ikona odwagi, najlepszy auror itd. Rzygać się chce od ilości tytułów jakie mu nadali.
            – Potter – warczę nieprzyjaźnie – Cóż za zaszczyt mnie kopnął – dopowiadam i pociągam kolejny spory łyk alkoholu. Jestem przekonana, że to jeden z ostatnich zanim Harry zabierze mi butelkę.
            – Hermiono – patrzy na mnie z troską, a w jego głosie słychać zmartwienie. Podchodzi do mnie i kuca. – Co się stało? Dlaczego nałożyłaś tyle zabezpieczeń na dom? Nikt nie widział Cię od tygodnia, nie odpowiadasz na listy i nie przyszłaś dzisiaj, chociaż byliśmy umówieni. – Wyjmuje delikatnie papierosa z mojej ręki, po czym kładzie swe dłonie na moje policzki i ściera stróżki słonych łez. Zabieg ten nie wiele daje, ponieważ jego czuły gest sprawia, że świeże łzy stają mi w oczach. Patrzy na mnie łagodnie, stalowa obręcz zaciska się boleśnie na moim sercu.  Siada przy ścianie i obejmuje mnie ramieniem, wtulam się w niego, rozpaczliwie walcząc by nie przechylić się ostatecznie nad przepaścią, która utworzyła się pode mną. Wymachuje rękami, próbując złapać równowagę, ale wiem, że nikt jeszcze nie wygrał z grawitacją.
            – Zrobiłam bardzo złą rzecz – szepcze, zakłócając ciszę pomiędzy nami.
            – Wszyscy robimy złe rzeczy – odpowiada spokojnie.           
            – Zdradziłam Tony’ego, Harry – Zaciskam pięść na jego bordowej szacie. Przyciąga mnie bliżej, burza znów daje o sobie znać przypieczętują moje słowa.
            – Hermiono… jesteś wdową. Musisz to w końcu zaakceptować. – Wypowiedzenie tego zdania sprawia mu trudność. Trochę to zadziwiające, zważywszy ile razy powtórzył je w ciągu ostatnich dwóch lat. – Jesteś gotowa pójść dalej. Czas żałoby minął. Znałem Anthony’ego, był świetnym facetem i jeśli czegoś na tym świecie mogę być pewny, to tego, że kochał Cię całym sercem. Byłaś jego iskrą, pobudzałaś go do działania, sprawiałaś, że czynił rzeczy niemożliwe. Już czas podnieść się z popiołów, niech ten płomień zapali się dla kogoś innego. On by tego chciał. – Ból w klatce się nasilił, te słowa są jak sztylety, uniemożliwiają kolejny wdech.
            – Jak możesz tak mówić? To wręcz bluźnierstwo. Moje serce biło dla Anthony’ego Mitchell’a, teraz czuję się… martwa. To nie był przelotny romans, czy głupie, młodzieńcze zauroczenie, był moim wszystkim. Po jego śmierci zostałam z niczym, z niczym – wyje z bezsilności w środku, choć na zewnątrz w ogóle się nie ruszam. Mój głos jest chłodny, nieprzyjemny, choć płonę z wściekłości.
            – Musisz się podnieść, wziąć w garść. Niszcząc siebie, niszczysz jego. Pamięć o nim. Żyjemy w świecie magii, niejednokrotnie udowodniliśmy, że na nas patrzą, tam z góry. Więc masz rację zdradziłaś go, ale nie śpiąc z innym facetem. Zdradziłaś go, bo przestałaś wierzyć. Z wojownika, ze zwycięzcy stałaś się przegraną. Ranisz go. Każdy dzień twojej egzystencji, zabija go na nowo. To nieprzerwana katorga, gotujesz mu piekło i masz to gdzieś. Ogarnij się. – Mówi to z takim spokojem, że mam ochotę go uderzyć, zadać mu brutalny cios po każdym wypowiedzianym stwierdzeniu.  Wyrywam się z jego objęć i wstaję, chodzę z kąta w kąt próbując się opanować. Zachować tą pieprzoną wolę, zanim przejmą nade mną władzę pierwotne instynkty i zrobię coś co nie udało się samemu Voldemortowi. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że wiem, w głębi duszy wiem, że ma cholerną rację. Rzucam butelką, która rozpryskuje się po podłodze, ciecz miesza się ze szkłem. Kucam, znowu ciągnąc się za włosy, emocje przytłaczają mnie, nie potrafię ich udźwignąć. Coś we mnie pęka.
            – Jestem wdową, Harry – szepczę pokonana. Łzy, których wylałam hektolitry w ostatnim czasie po raz pierwszy mają choć trochę działanie oczyszczające. Jestem wdową, jestem wdową, jestem wdową… kołyszę się w przód i tył, szukając ujścia dla tego wszystkiego co czuję.
            – Był częścią mnie, najpotrzebniejszą do oddychania. Zamiast tlenu, używałam jego. Nigdy więcej nikogo nie będę w stanie pokochać równie mocno.  Nie wiem czy będę potrafiła kogokolwiek do siebie dopuścić na tyle by się na niego otworzyć, nie mówiąc o miłości.  – Nagle doznaje oświecenia. Nie mogę mówić k o g o ś, już zawsze w to miejsce muszę wstawić konkretną osobę. Postawiono mnie pod faktem dokonanym i to nie zmieni się aż do śmierci któregokolwiek z nas. Mimowolnie drżę na tą myśl.
                        – W zeszłym tygodniu obudziłam się w jednym łóżku z Draco Malfoy’em i obrączką na palcu. Już nie jestem wdową, teraz jestem żoną – mówię czekając z zapartym tchem na reakcje przyjaciela, prawie brata. Nie dane mi jednak jej zobaczyć. Rozlega się kolejny grzmot, najgłośniejszy ze wszystkich jakie były do tej pory, zaraz po tym następuje błysk, a budynek naprzeciwko staje w ogniu. Patrzę przerażona na scenę rozlegającą się za oknem, mijają sekundy zanim mój mózg  zrozumie co się właściwie stało. Dopiero krzyki  rannych sprowadzają mnie na ziemię, sięgam po czarne legginsy, które leżały na kanapie i wciągając je szybko, widzę jak Harry rozsyła patronusy z rozkazami. Zakładam trampki w przedpokoju i pijąc eliksir trzeźwości po drodze, zbiegam z klatki schodowej by jak najprędzej być przy potrzebujących. Potter jest trzy schodki przede mną i już po chwili przepycha się przez panikujących ludzi. Dach płonie, podobnie jak ostatnie piętro, cześć budynku jest zawalona, a na niższych piętrach widać dym. Deszcz mimo wszystko nie przestaje padać, mokre włosy przyklejają mi się do twarzy przeszkadzając. Noc sprawia, że sytuacja jest jeszcze bardziej beznadziejna, pierwsze jednostki niosące pomoc pojawiają się na miejscu zdarzenia. Dzięki Merlinowi, że to magiczna dzielnica i większość mieszkańców na własną rękę aportowała się na ulicę. W budynku zostali tylko Ci najbardziej ranni. Widzę jak na noszach wynoszą młodą kobietę. Jest ubrudzona sadzą i pyłem, krew spływa z jej skroni, każdy ruch powoduje u niej ból, a mimo wszystko się wyrywa.
            – Bruce! Bruce! Gdzie jesteś!? – krzyczy przerażona. Podchodzę co niej będąc świadomą jej problemu. Rozglądam się dookoła w poszukiwaniu  chłopca, widzę jednego na rękach  ratownika.
            – To on? – pokazuje kobiecie małe dziecko, wystraszone i płaczące. Drobny brunet, jego pulchne  policzki są brudne tak samo jak piżamka. Jest boso, wypadek musiał mu przerwać sen. Stoją kilka metrów ode mnie, a jednak daję radę spojrzeć  mu w oczy, piękne, brązowe tęczówki, w których cierpienie splata się z  rozpaczą. Wciągam ze świstem powietrze, przez kilka cennych sekund mój świat chwieje się u fundamentów. Są takie podobne, zupełnie jak j e g o. Czuje skurcz w sercu i przez chwilę mam mroczki przed oczami.
            – Bruce, kochanie choć tutaj! – Głos kobiety wyrywa mnie z otępienia. Syreny wyją, ludzie biegają, światła migoczą i wszędzie jest tak cholernie mokro. Badam matkę, skoro już wiemy, że jej dziecku nic nie grozi. Jest mocno potłuczona, ma złamane kilka żeber, zapewne leżała pod gruzem. Krztusi się i wypluwa krew, muszę ją stąd zabrać zanim jej płuco się zapadnie. Macham ręką przywołując ratowników i karze im jak najszybciej zabrać pacjentkę do szpitala. Dyktuje listę leków, które mają podać, chcę odejść by móc aportować się na izbę i przygotować wszystko na jej przybycie, kiedy łapie mnie za dłoń.
            – Zaopiekuj się nim, proszę. Nie ma nikogo oprócz mnie. – Patrzy mi prosto w oczy odnoszę wrażenie, że to coś więcej niż zwykła prośba o zaprowadzenie go w bezpieczne miejsce. Chcę odmówić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że nie mam do tego teraz głowy, że wcale mnie nie potrzebuje. Jednak wiem w jakim jest stanie, ile procent szans statystycznie ma i jak cyferki potrafią zawieść.
            – Zajmę się nim. Jest bezpieczny, obiecuję – mówię z mocą, nie odwracając wzroku. Kobieta jeszcze chwile mnie trzyma, aż w końcu puszcza i umieszczają ją w karetce. Stoję i obserwuję jak czerwony pojazd odjeżdża, czuję się dziwnie. Coś jest nie w porządku, coś tu nie gra. Noc znów rządzi się swoimi prawami, niebo nie ma zamiaru się wypogodzić, w oddali słychać kolejny grzmot.  Ktoś na mnie wpada, tracę równowagę, jednak nie na długo. Czyjeś ramiona przyciągają mnie do swojej klatki chroniąc przed upadkiem.
            – Bardzo przepraszam, to przez to błoto i… Hermiona? – Harry patrzy na mnie trochę nie przytomnie, nie dziwi mu się ma ręce pełne roboty.
            – Istne piekło, co nie przyjacielu ?– unoszę brwi kpiąc.
            – A żebyś wiedziała – odpowiada i w końcu mnie puszcza poważniejąc. – Hermiono chce Ci tylko powiedzieć, że… nic nie dzieje się bez przyczyny. Wszystko prowadzi do czegoś, nawet jeśli nie znamy celu i nie widzimy sensu. – A potem jak gdyby nigdy nic rzuca – Muszę iść – i znika. Oszołomiona kręcę głową, próbując odpędzić jego słowa. Potrzebuję czegoś stabilnego, czegoś co potrafię. Obracam się w stronę chłopca, którym mam się zaopiekować i podchodzę do niego powoli.
            – Cześć. Mam na imię Hermiona, a ty jak się nazywasz? – staram się wykrzesać z siebie tyle ciepła, by uśmiech był przyjazny.
            – Bruce Gordon, prze pani – odpowiada po cichu, przestraszony wszystkim co się dzieje.
            – Twoja mama prosiła bym ci pomogła. Nie najlepiej się czuła i zabrali ją do szpitala. Jestem jej uzdrowicielem. Pójdziesz ze mną? – wyciągam w jego stronę ręce, niepewnie się przechyla, a ja biorę go w objęcia i sadzam na biodrze. Wtula się nieśmiało, kładzie swe paluszki na moim policzku. Czuję jak zimno, które towarzyszy mi od tamtego feralnego poranka znika. Chłopczyk spogląda na mnie ufnie, jego tęczówki, tak podobne do Tony’ego zapierają mi dech w piersi, aż do momentu, w którym się odzywa. Wtedy go po prostu tracę.
            – Naprawisz moją mamę? 

*/*/*/*/*

Cześć!
Nowy rozdział, mam nadzieje, ze wzbudzi emocje i że czytając będziecie mieli to wszystko przed oczami w swojej wyobraźni. Następny będzie jak go napiszę, nie podaję terminu, bo potem są problemy z dotrzymaniem go.  Cóż, komentujcie i polecajcie.

Cornelia Grey.
 

4 komentarze:

  1. Komentuję dalej... ;)
    Rozdział jak najbardziej w porządku. Rozjaśnia mi trochę spraw, jak np. kto był mężem Hermiony, jak to mniej więcej się stało, ze jest żoną Malfoya... Ale pojawiają sie też nowe pytania. Chociażby o tym chłopcu... Te oczy są kluczowe. Obstawiam, iż to Tony jest jego ojcem (albo jakimś innym krewnym. ;p).
    Trochę mi nie pasował Harry... Co jak co, ale on nie zawsze grzeszył elokwencja. xd A już tym bardziej w sprawach uczuciowych. Chyba, ze przez te lata trochę mi się jakaś srubka w mózgu dokręciła i jest lepiej. Bo, ok, np. umiał prowadzic na piątym roku GD,przekonać uczniów by dołączyli, ale różnie to bywało w sferach uczuciowych. ;p
    Ale generalnie fajnie. :)
    Pozdrawiam!
    Netka
    labirynt-ff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojoj, nie spodziewałam się, że zastanę nadal tutaj mój szablon!
    Trochę wyjaśnień na moim blogu, zapraszam [sevfiction.blogspot.com], powoli wracam do blogowania (szablonowania też), także zapraszam wkrótce do kontaktu i czytania!

    OdpowiedzUsuń
  3. Porzucone czy wolno pisane?

    OdpowiedzUsuń